poniedziałek, 8 czerwca 2015

Rozdział Dziewiąty: "Każda rana ma znaczenie, każda blizna ma historię".

          Wiedziała, że to zły pomysł. Wiedziała, że nie powinna była się dać na to namówić. Była przedostatnią Beaverbrook, kto wie czy nie ostatnią, a zgodziła się na ryzykowną jazdę z tym gburowatym nieznajomym... Zaczęła robić sobie wyrzuty, ale agresywny skręt zupełnie wybił jej to z głowy. Mocniej przylgnęła do pleców Amadeusa, walcząc z narastającym poczuciem zmieszania. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że mężczyzna uśmiechnął się pod masywnym kaskiem.
        Kolejny skręt. Jej drobne ciało zadrżało. Ostatnio na takiej maszynie jeździła z bratem, a on prowadził tak ostrożnie, żeby tylko nic się nie stało jego małej księżniczce. Amadeusowi najwyraźniej wcale na tym nie zależało. Na prostej drodze jechał tak szybko, że mijane samochody były tylko rozmytymi cieniami, a zakręty, jak już zdążyła się przekonać, brał tak ostro, że spodziewała się skręconego karku, a nie kierownicy.
       Tak przy okazji, nie wiedziała dokąd ten mężczyzna zamierza ją zawieść.  Do pewnego momentu kojarzyła poszczególne ulice i budynki LA, ale teraz, zupełnie nie rozpoznawała mijanych obiektów. Pewnie wyjechali za granice miasta, a jedynym tego plusem było to, że na tej drodze było trochę mniej samochodów co wiązało się z mniejszym ryzykiem wypadku.
     Mężczyzna, jakby czytając jej w myślach, przyspieszył. Dziewczyna znów zwiększyła siłę uścisku i minimalnie poprawiła się na siedzeniu. Po raz pierwszy od dawna zaczęła się modlić. Wszystkie modlitwy, których nauczyła ją kiedyś babcia, w przeciągu kilku sekund powróciły i przewijały się teraz w jej umyśle. Błagała wszystkie świętości, żeby uchroniły ich od jakiegoś poważnego wypadku.
      Kiedy maszyna zaczęła leniwie zwalniać, napięcie w ciele Eve również zaczęło znikać. Do pewnego stopnia. Amadeus zatrzymał się na parkingu obok jednego ze słynnych amerykańskich barów przydrożnych, serwujących hot dogi i ledwo ciepłą lurowatą kawę. Miejsce absolutnie pasowało do stereotypu baru. Było obskurne, a tuż pod ścianą brudnego budynku, która pierwotnie była biała, stał szereg motocykli, podobnych temu, na którym przyjechali. Amadeus zsiadł ze swojego i szybkom ruchem zaciągnął kask. Ruda poszła w jego ślady, jednak nie obyło się bez drobnych trudności przy oswobodzeniu się z nietypowego dla niej nakrycia głowy. Mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił, za to odłożywszy kask, odwrócił się i luźnym krokiem, lekko rozkołysanym, ruszył w kierunku drzwi baru.
        Eve dogoniła go, kiedy zatrzymał się pod samym, starym i ledwo świecącym szyldem, będącym nazwą lokalu. Ostrożnie spojrzała na towarzysza. Ten, wyciągnął paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki i odpalił jednego, nie patrząc na dziewczynę, ani nie częstując jej.
- Uważaj - mruknął, trzymając papierosa już w ustach i wszedł do środka. Nawet nie zauważyła, kiedy Amadeus chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
     W środku panowała zupełnie inna atmosfera niż na zewnątrz. Tutaj, ku zdziwieniu Evelyn było bardzo spokojnie. Harleyowcy, przypuszczalni właściciele tamtych maszyn siedzieli, w grupie na końcu lokalu, kelnerki nawet nie udawały, że robią cokolwiek za ladą, a pozostali klienci popijali kawę, jakby w zwolnionym tempie. Eve uniosła brwi, rozglądając się, a Amadeus pociągnął ją do najbliższego wolnego stolika. Nie zamierzała zwlekać z pytaniami.
- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - szybko skrzyżowała ramiona na piersi.
- Żeby coś Ci pokazać.
- Co?
- Wszystko w swoim czasie...
        Mówił, powoli wypowiadając słowa i nie odrywając wzroku od dziewczyny, przez co musiała walczyć ze sobą o zachowanie resztek pewności siebie. Jednocześnie usiłowała zapanować nad narastającą irytacją.
- O co Ci właściwie chodzi?- zapytała, choć wcale nie planowała tego zrobić. I nie spodziewała się tak szybkiej i konkretnej odpowiedzi.
- Chcę Ci uświadomić, dlaczego nie powinnaś godzić się ze wszystkimi zachciankami i żądaniami Luciusa.
      Ruda otworzyła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Amadeus złożył zamówienie na dwie czarne kawy, szybko zapisane przez kelnerkę, która przed sekundą podeszła do ich stolika. Następnie mężczyzna zwrócił się znów do Eve.
- Widzisz tamtych facetów? - nachylił się nieznacznie w jej kierunku. - Połowa z nich to dostawcy Luciusa. Nie są przez niego opłacani, tak wysoko jakby tego chcieli, a boją się podskakiwać. Za to wyżywają się na wszystkich członkach naszej rodzinki, gdy tylko się spotkamy.
- Chcesz mi powiedzieć, że przywiozłeś mnie tu na pewną śmierć?
- Nie do końca...- zaciągnął się papierosem tak, jak Eve nigdy.
- Pozwól rzeczom się dziać...
- To żart?
- To Augustus jest od żartów.
- Świetnie.. - opadła zrezygnowana na oparcie krzesła.
          Amadeus posłał jej spojrzenie, którego Evelyn nie umiała przyporządkować do żadnej z konkretnych kategorii. Następnie leniwie się odwrócił i zawisł na oparciu w oczekiwaniu na coś, czego podświadomie się spodziewała. Dosłownie kilka sekund później, nad szumem rozmów nielicznych klientów baru rozległ się donośny, ciężki głos jednego z motocyklistów, po którym zapadła głucha cisza.
- Proszę, proszę! Kto to zawitał w nasze skromne progi... - tym słowom zawtórował ociężały rechot pozostałych. - Mozart! Co cię tu sprowadza? - z samego centrum zgromadzenia wyłonił się wysoki i gruby facet, ubrany w jeans i skórę, z siwą brodą zakrywającą całkiem podwójny podbródek i szyję. Na tłustych i rzadkich włosach zawiązaną miał czarną bandanę, a na nadgarstkach świeciło się złoto. Zaczął się powoli zbliżać, stukając obcasami kowbojek o glazurę. Amadeus milczał, a Evelyn starała się nad sobą zapanować. Jednocześnie układała w głowie plan na każdą okoliczność. Robiła to instynktownie, w każdej sytuacji. Tym razem założeniem jednego z tych planów było sięgnięcie po nóż, leżący na stercie nie posprzątanych po poprzednich bywalcach baru talerzy. Szybkim ruchem złapała sztuciec, modląc się o niezauważalność tego gestu. Mocno zacisnęła na nim palce, czekając na rozwój sytuacji. Motocyklista podszedł do ich stołu i oparł się o niego, uderzając wcześniej o blat pięściami. Wiele kosztowało Eve, żeby nie podskoczyć.
- Pete... - głos Amadeusa nieco ją uspokoił.
- Widzę, że ciągle szukasz zwady... - Pete westchną, chichocząc. -Ale tym razem nie jesteś sam.
Mężczyzna przeniósł wzrok na Rudą. Dopiero teraz zorientowała się, że spod bandany ciągnie się długa i szeroka blizna, biegnąca przez powiekę, policzek, aż do kącika ust. Dziewczyna poczuła zimny pot na plecach, wpatrując się w ciemną plamę zajmującą miejsce oka.
- Podoba Ci się, kwiatuszku? To zasługa twojego przyjaciela. - warknął, odsłaniając srebrne zęby.
- Wróciłeś po więcej? - zapytał Amadeus, bez najmniejszego wyrazu, nawet na niego nie patrząc.
Evelyn zauważyła, że Pete się zmieszał. W tej chwili była pod ogromnym wrażeniem. Niesamowite wydało jej się, że jeden człowiek, potrafi wstrzymać jakiekolwiek działanie bandy około dziesięciu rosłych mężczyzn. Nie wspominając o umiejętnościach władania nożem jakie musiał posiadać jej towarzysz. Pete zaśmiał się gardłowo, nie wiedząc jak zareagować.
- Spokojnie, Mozart. Chcieliśmy tylko pogadać. Wiesz jak jest... Co było a nie jest i tak dalej.
Grupa Pete'a zbliżyła się niebezpiecznie i otoczyła stół, odcinając im ewentualną drogę ucieczki.
- Nie przedstawisz nam przyjaciółki? - zawołał ktoś stojący z tyłu i mężczyznami znów wstrząsną szyderczy śmiech.
- To Evelyn. Evelyn, to banda kretynów. - rzucił Amadeus. - I Pete.
Śmiech ucichł tak szybko jak się pojawił.
- Mozart... Mozart, Mozart... Nie powinieneś trochę zważać na słowa?
Amadeus wzruszył ramionami, gasząc papierosa na brudnym talerzu.
- Bo ja ci powiem, że powinieneś...
       Amadeus spojrzał na niego, a Pete zamachnął się tak szybko, jak nikt by go oto nigdy nie podejrzewał. Amadeus jednak przewidział jego ruch, natychmiast się uchylił, a kiedy kark grubego Pete'a znalazł się w odpowiednim położeniu, poderwał się z krzesła i wymierzył cios. Eve zerwała się i odskoczyła. Pete otrząsnął się i niczym oszalały byk ruszył na Amadeusa. Kelnerki zaczęły krzyczeć, a ludzie w pośpiechu opuszczali pomieszczenie.
Eve mimowolnie co raz dalej cofała się, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Niestety, zgromadzeni mężczyźni wcale nie zamierzali dać jej odejść. Jeden z nich złapał ją za ramiona i mocno przyciągnął do siebie.
- Nie tak prędko, płomyczku.
Dziewczyna kilkukrotnie szarpnęła rękoma, ale nie dało to najmniejszego efektu.
Nagle, Pete wrzasnął, kopnięty w podbrzusze.
- Chyba trochę wyszedłeś z formy, staruszku.. - powiedział Amadeus, a Pete ciężko dysząc spojrzał na niego z nienawiścią. Nienawiścią, która podwyższyła mu znacznie poziom adrenaliny.
I znów rzucił się na Amadeusa, jednak tym razem zrobił to całą masą swojego ciała. O wiele szczuplejszy i lżejszy mężczyzna ugiął się pod tym ciężarem, co wykorzystał Pete, chwytając go za kamizelkę. Po chwili, wylądował na stole obok. Rewolwer, który Amadeus do tej pory trzymał za pasem, wypadł i z hukiem uderzył o glazurę. Jeden z motocyklistów podskoczył i podniósł go. Eve szarpnęła jeszcze raz, krzycząc. Pete nie czekał. Podbiegł do leżącego i zaciągnął go na podłogę. Amadeus jednak nie dawał za wygraną. Otoczył grubasa nogami w pasie i mocno ścisnął. Twarz Pete'a stopniowo zaczęła zmieniać kolory, co nie przeszkadzało mu w podduszeniu przyjaciela Rudej. Motocykliści krzyczeli. W końcu dwóch z nich podbiegło i wyciągnęło Amadeusa spod grubasa. Nie obeszło się bez udziału jeszcze kilku z nich, bo ten wcale nie zamierzał poluzować uścisku. Wreszcie rozdzieleni mężczyźni zaczęli głośno dyszeć i wzdychać.
- Oj Mozart... I po co ci to było? Miałeś całe życie przed sobą. - powiedział powoli i otarł szczękę. Amadeus, unieruchomiony przez jego towarzyszy, nie wyglądał na zaskoczonego tymi okolicznościami. - A twoja przyjaciółeczka? Ooo.. Sprawdzi się u nas...
- A co u Chanel? - jeden z kompanów Pete'a rzucił ponad głowami innych.
- Ruda zajmie jej miejsce - parsknął herszt.
Amadeus i Evelyn wymienili spojrzenia. On całkiem spokojne, ona przerażone.
- Trzeba było jej tu nie przywozić... - syknął i uderzył Amadeusa w twarz. Z jego ust pociekła stróżka krwi.
- Zostawcie go! - wrzasnęła Eve.
Kolejny cios. Amadeus nawet nie jęknął. Potem kolejny... I kolejny. Ruda nie mogła na to patrzeć. Za to słyszała te okropne dźwięki.
- Wystarczy... - gruby rozmasował kłykcie. Następnie wyciągnął zakrwawioną dłoń w kierunku tego, który trzymał broń. - Mogę?
  Chwilę później srebrna lufa została skierowana prosto w głowę Amadeusa.
- Ostatnie słowa?
            Wreszcie coś w niej pękło. Starając się nie zwrócić niczyjej uwagi swoimi gestami, sięgnęła do tylnej kieszeni, gdzie wcześniej wsadziła nóż. Jako, że tamten facet trzymał ją tylko za ramiona, mogła spokojnie go wyciągnąć. Zamachnęła się na tyle na ile było to możliwe i już po chwili rozległ się wrzask. Znowu była wolna i nie zamierzała zmarnować tego na ucieczkę. Zupełnie nie myśląc rozpędziła się i wskoczyła na plecy Pete'a, który zaczął chrząkać i próbować się uwolnić. Jednak Ruda pozostała nieugięta. Wciąż trzymany w dłoni zakrwawiony nóż przyłożyła do tłustej szyi. Zamieszanie jakie wybuchło, po chwili zostało stłumione gestem Pete'a.
- Puście go. - warknęła Eve. Pete powoli skinął. Po jego skroni spłynęła kropla potu.
Amadeus, wciąż utrzymując się na nogach odgarnął długie włosy z twarzy.
- Rewolwer.- dodała.
Kiedy broń znalazła się znów u właściciela, ten się w końcu odezwał.
- A teraz zanieś Panią do wyjścia, Pete.
Mężczyzna z uniesionymi w poddańczym geście dłońmi zaczął powoli przemieszczać się w kierunku drzwi. Gdy Eve została odstawiona tuż przy maszynie Amadeusa, ten podał jej rewolwer i poleciĺ trzymanie Pete'a na celowniku.
- Wsiadaj.- nakazał jej, kiedy odpalił motor. Dziewczyna posłuchała i po chwili znów przytulała się do jego pleców. Wciąż jednak nie spuszczała herszta bandy z celownika. "Potwór" nagle ruszył. Eve zacisnęła dłoń na broni. Rewolwer wystrzelił, a Pete wrzasnął, trafiony w udo.
- Jedź, jedź!! - ponagliła Amadeusa, widząc wbiegających z baru pozostałych motocyklistów.
    Jechali dalej i dalej od miasta. Amadeus zupełnie nie przejął się brakiem kasków, które zostawili na parkingu. Tym razem i ona nie zwracała uwagi na zachowanie bezpieczeństwa. Przestała jej przestawać prędkość z jaką mężczyzna pokonywa; kolejne kilometry. Po prostu, zamknęła oczy w oczekiwaniu na zakończenie podróży. Chciała być w domu...

     Zamiast do domu, Eve została zawieziona na pustkowie, daleko za miastem. Amadeus zatrzymał się, zsiadł z maszyny i tak jak poprzednio zupełnie zlekceważył dziewczynę, która znowu ruszyła za nim.
- Jesteś kretynem. - warknęła do jego pleców. Nigdy nie wyzywała ludzi, ale teraz czuła, że ma do tego powody. Mężczyzna nie zareagował.- Co to właściwie miało być?
Zamiast odpowiedzieć, wszedł do starego domu z desek. Ruda postanowiła zaczekać na zewnątrz.
Była na tyle zmęczona, że nie miała ochoty na podziwianie walorów natury. Całą energię wkładała w walkę z myślami... Przecież groziła i postrzeliła człowieka... Miała okazje zostać porwana i była świadkiem bójki. Ile takich wrażeń miała jeszcze dzisiaj  doświadczyć?
       Amadeus wyszedł "chaty" z butelką wody i przyrządami do szycia. Dużą część jego twarzy pokryła świeża i zaschnięta krew. Nie zwracając uwagi na Evelyn, rozsiadł się na krześle, na czymś w rodzaju ganku i przystąpił do opatrywania ran.
Dziewczyna westchnęła ciężko i podeszła do niego. Z natury była osobą spokojną i dobrą, dlatego, prawie mimowolnie zwróciła się do mężczyzny.
- Poczekaj, pomogę Ci.
Amadeus spojrzał na nią, nie ukrywając zdziwienia. Jednak oddał jej kawałek zakrwawionego materiału.
Eve przyciągnęła bliżej jakiś stołek i usiadła.
- Ten sukinsyn rozciął mi wargę.
- Nie trzeba tego zszywać.
Niepewnie dotknęła jego szorstkiego podbródka i ustawiła jego twarz, tak aby mogła spokojnie obejrzeć rany i zmyć zaschniętą krew. W międzyczasie, gdzieś z tyłu jej głowy, znów zabrzmiało pytanie, jakie niedawno padło. Dało jej to do myślenia, ale z powodu nadmiaru wrażeń, nie potrafiła pohamować ciekawości.
- Dlaczego wspomnieli o Chanel?
- Niech sama Ci to wyjaśni. Obiecałem, że nie będę opowiadał tej części naszej rodzinnej historii...
- Aa.. Skoro jesteście tak bardzo ze sobą zżyci, dlaczego przyjechałeś tutaj, zamiast do "domu"?
- Moje rany, moja sprawa... Ale nie martw się, odwiozę Cię...
- Ulżyło mi. -Evelyn uśmiechnęła się. Jak bardzo poczuła się zdziwiona, kiedy Amadeus odwzajemnił uśmiech, który tym razem był na prawdę szczery i spokojny.
- To dobrze... - westchnął, zamykając oczy. - To dobrze...

środa, 13 maja 2015

Rozdział Ósmy: "Najgorsza prawda jest lepsza od życia w kłamstwie"

- Chyba nie zamierzasz mnie wystawić? - do uszu rudowłosej dobiegł znajomy głos. Uniosła wzrok i spojrzała na niewyraźny zarys ciała mężczyzny, opartego o ścianę, po przeciwnej stronie korytarza. Jego osoba dzieliła ją od wolności, bo drzwi znajdowały się kilka kroków za nim. - Wiedziałem, że będziesz chciała znów uciec, dlatego uznałem, że zaczekam na ciebie tutaj - Evelyn szybko poukładała myśli. Zapomniała, że ten człowiek jest zawsze o krok przed nią.
- A... - chciała coś powiedzieć, ale odgłos jego powolnych kroków nie pozwolił jej na to. - Wejdziemy?
       Gabinet, w którym się znaleźli był trochę większy od poprzedniego, jednak mebli było jeszcze mniej. Na środku stał duży, drewniany stół i dwa krzesła, wykonane z tego samego materiału. Niczym w pokoju widzeń, w pilnie strzeżonym więzieniu. Wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym miejscu. Raz musiała wyciągać brata z więzienia za zbyt wysoką prędkość. Zapomniał prawa jazdy, przez co zamknęli go na dołku. Pamiętała, jak bardzo spieszyła się, żeby dotrzeć na miejsce możliwie jak najszybciej.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz siadać. Postaram się streścić - mężczyzna sięgnął po leżącą na stole drewnianą, czarną fajkę, a z kieszeni wyciągnął paczkę zapałek. Już po chwili piękny przedmiot wyrzucał w powietrze kłęby dymu. Evelyn chrząknęła i znalazła w gardle zagubiony głos.
- Proszę opowiedzieć mi wszystko od samego początku... Chcę zrozumieć, dlaczego uwzięliście się na resztki mojej rodziny - Lucius spojrzał na nią z góry. Eve dobrze wiedziała, że tym poddańczym i jednocześnie lekko poirytowanym tonem sprawia mu przyjemność. Pozwoliła mu przejąć panowanie. Z kolei Lucius jeszcze kilka razy zaciągnął się dymem, nie przestając mierzyć jej spojrzeniem. Oceniał ją.
Wreszcie zaczął.
- Nie mogę opowiedzieć ci zupełnie wszystkiego, bo obiecałem coś kilku osobom. A jak wiesz, dotrzymuję słowa - ruda tylko skinęła głową. - Cóż, minęło kilka lat od podjęcia decyzji o prowadzeniu działalności przestępczej. Początkowo zajmowaliśmy się tylko rozprowadzaniem narkotyków, drobnymi sprawami, jak zastraszanie, czy napady - mówił o tak strasznych rzeczach z tak nieziemskim spokojem, że Eve przeszedł dreszcz. - Nie było w tym nic trudnego i było bardzo dobrze opłacane przez ówczesnych pracodawców. W tamtym okresie poznałem Chanel, April, wielu z chłopców. Nasza działalność pięknie się rozwijała, a jedynymi problemami było szukanie odpowiednich skrytek na pieniądze, bo co raz większy problem stanowiły kradzieże. I to dość zjawiskowe, mimo to, że policja była nasza i niezależnie od tego, po której stronie leżała wina w konkretnej sytuacji, zawsze znalazł się ktoś kto szedł na rękę nam. Kto by pomyślał, że wystarczyło wyłożyć na stół kilka plików zielonych papierków, żeby kupić sobie władzę nad miastem. A policjanci nie zamierzali protestować... W ręcz przeciwnie... - urwał na dłuższą chwilę... Nagle uderzył pięścią w stół tak niespodziewanie, że dziewczyna podskoczyła i o mały włos się nie popłakała. Miała już dość przerażających sytuacji jak na jeden dzień.
- Ale KTOŚ postanowił podpiąć się pod interesy! - prawie krzyknął, jednak po chwili się opamiętał. Wiedział, że doprowadził ją na granicę wytrzymałości. Srebrne łzy pojawiły się w kącikach jej oczu, a ona sama cofnęła się o krok, chociaż próbowała z tym walczyć. - Przepraszam - poprawił włosy, przylizując je z boku otwartą dłonią.
- Ten ktoś zaczął z wami rywalizować? - Eve sama była w szoku, że zdołała się odezwać pewnym głosem, pozbawiając go drżenia.
- O wszystko... A z czasem powstawało co raz więcej takich organizacji jak my, nie mówiąc o tych, którzy już działali na rynku. Nie było mowy o utrzymaniu spokoju. Cóż, trzeba było walczyć o terytorium i klientelę...
- Czy te wojny wciąż trwają.
- Między Satans Houds i Joe's Whores, ale to tylko dzieciaki, które nie mają pojęcia o prawdziwym konflikcie - uciął, spuszczając na chwilę wzrok na fajke, trzymaną pomiędzy palcami. - A teraz trochę o rzeczach, które dotyczą Ciebie... - usiadł, a Eve poszła w jego ślady. - Chodzi mi o twojego brata. - Oparł się wygodnie na fotelu, założył nogę na nogę i znów uniósł drewnianą fajkę do ust.
- I sądzę, że ci się to nie spodoba...
- Proszę mi tylko powiedzieć, że żyje i jest bezpieczny. Jeżeli tak jest, to zniosę bez problemu wszystko inne o czym usłyszę.
- Matthew żyje, ale nie wiem czy jest bezpieczny. Nie rozmawiałaś o nim z Amadeusem, prawda? Z resztą, mniejsza o to... Twój brat wybrał nieodpowiednią osobę na swojego przełożonego. Proponowałem mu przystąpienie do mnie kilkukrotnie, ale za każdym razem rezygnował. Raz pobił nawet Aarona, co muszę szczerze przyznać, zdenerwowało mnie i właśnie dlatego postanowiłem zrezygnować - mężczyzna podszedł oparł się biodrem o biurko i zaczął uważnym wzrokiem śledzić twarz dziewczyny. Bał się, że od nadmiaru informacji może stać się jej jakaś krzywda.
       Evelyn złapała się obiema rękoma za skronie i przesunęła nimi, odgarniając z twarzy czerwone włosy, które po chwili wróciły na swoje miejsce. Musiała dać sobie chwilę na przetrawienie pozyskanych informacje.
Lucius milczał, jednak nie zamierzał rezygnować z obserwacji dziewczyny. Po raz pierwszy przyznał przed sobą, że mu się podoba. Jednak nie tak, jak kobieta podoba się mężczyźnie. Podziwiał jej opanowanie i nieniknącą świeżość w obliczu tak dużej życiowej zmiany i niebezpieczeństwa. Zaczął oswajać się z myślą, że co raz bardziej zaczyna mu zależeć na tej drobnej rudowłosej. Na jej przynależności do gangu.
- Co ja ma teraz zrobić? - zapytała Eve. Poczuła się zagubiona.
- Po pierwsze zgódź się z nami zostać. Zapewnimy ci bezpieczeństwo i wszystko inne, czego będziesz potrzebowała.
- Odnajdziesz mojego brata? - nadzieja w głosie narastała bez jej woli.
- Zrobię co w mojej mocy.
Odchrząknęła szybko i znów przybrała stanowczą postawę.
- Z czym będzie się wiązało moje wstąpienie do... Ym, tego gangu?
- Przede wszystkim będziesz musiała zaznajomić się z panującymi tu zasadami. Nie są zbyt skomplikowane i wcale nie jest ich tak dużo jak myślisz.. Większość z nich nawiązuje do ratowania siebie i innych z opresji. Zaufanie, Evelyn. - dziewczyna poczuła się obco, słysząc swoje imię, po raz pierwszy z ust tego człowieka. Jednak nie było podbarwione irytacją, pogardą ani brakiem szacunku. W tym jednym słowie, zawarte było coś na kształt troski. Eve na nowo się zmieszała. Wizerunek umartwionego o swoje dzieci ojca zupełnie nie pasował do Luciusa.
- Bo, widzisz, jesteśmy raczej jak rodzina. Dbamy o siebie nawzajem jak tylko umiemy i nie damy się skrzywdzić. Pewnie się tego nie spodziewałaś, prawda?
- Nie... - pokręciła głową i powoli uniosła wzrok, który po raz pierwszy skrzyżował się ze wzrokiem Luciusa.
- Skoro oficjalnie jesteś jedną z nas to czuję się w obowiązku przedstawić cię reszcie rodziny. Przygotuj się na wieczór. Tylko bez przesady - znów wygłosił rozkaz. W końcu chwila słabości do Eve nie mogła trwać zbyt długo. - Tymczasem, lepiej porozmawiaj z Amadeusem. Nie dawno wrócił i pewnie gdzieś się tu kręci. Może nawet go już widziałaś...
- Bardzo możliwe - bąknęła schylając głowę, czym próbowała ukryć wstępujący na jej bladą twarz rumieniec. Nigdy w życiu nie czuła się tak dziwnie. Jak to się w ogóle stało, że tamten mężczyzna... Dlaczego ją dotknął...
Czuła, że nigdy nie zrozumie znaczenia tamtej sytuacji.
A teraz, znów miała spotkać się z nim...
- Poszukaj przy samochodach. Lubi tam przesiadywać... - Lucius wyrwał ją z zamyślenia.
- Dobrze... - wstała i skierowała się do wyjścia. Zanim otworzyła drzwi, chciała jeszcze coś powiedzieć, może nawet podziękować, ale mężczyzna, gestem dał jej do zrozumienia, że to nie jest potrzebne.

      Mężczyzna, z którym miała już okazję spotkać się twarzą w twarz, siedział na krześle tuż obok okazałego motoru i w otoczeniu wszelkiego rodzaju narzędzi oraz umazanych smarem ścierek. W dłoniach obracał śrubokręt i dokonywał ogólnych oględzin swojego pojazdu, przy czym nawet nie zauważył Eve, która chicho stawiając kroki, podchodziła co raz bliżej. W końcu, po raz kolejny tego dnia, w co ciężko było jej uwierzyć, zebrała się na odwagę i zaczepiła mężczyznę.
- Przepraszam, czy... - urwała, kiedy ich spojrzenia na krótko się spotkały. - Amadeus, tak?
- Tak - burknął.
- Ja... Jestem Evelyn. Lucius mnie do ciebie przysłał, bo... Podobno... Wiesz coś o moim...
- Nie wiem - urwał, po czym wstał i podszedł do Harleya. Ta ignorancja zdenerwowała rudą.
- Nie wiesz nic, czy nie wiesz, że coś wiesz? - rzuciła szybko, oczekując jasnej odpowiedzi.
- Posłuchaj, nie rozmawiam z byle kim o poważnych sprawach - powiedział, wyjmując z ust wykałaczkę, której Eve wcześniej nie zauważyła, przez jego dość długie ciemne włosy. Z jakiegoś powodu poczuła się urażona jego słowami, czego niestety nie potrafiła ukryć. Była zbyt zdenerwowana i rozkojarzona jego obecnością.
Za to Amadeus, widząc wyraz twarzy Evelyn nieco zmienił postawę.
- Dobra. Przepraszam... - rzucił szybko, ku jej zdziwieniu. - Jak ma na imię?
- Matthew.
- Matt... Beaverbrook, tak? - skinęła twierdząco.
- A... Tak... Powiedzmy, że miałem z nim do czynienia - podniósł z podłogi kawałek czystego materiału i wytarł w niego dłonie. - To twój brat?
- Tak. I zależy mi na odnalezieniu go...
- O Boże... - westchnął ciężko.
- Co?
- Zależy? Na odnalezieniu? Nie jesteśmy na kółku literackim. Tutaj język musi być bardziej... Treściwy. Mniej słów i jasność przekazu. Dziewczyna zupełnie nie rozumiała o co mu chodzi. Mieli rozmawiać o Matthew, a nie sposobie wypowiadania się w poszczególnych  środowiskach.
- Co to ma do rzeczy? - warknęła.
- Bądź bardziej stanowcza. Inaczej niczego nie osiągniesz. A tutaj, możesz nawet stracić życie.
Uniosła brwi. Przed chwilą Lucius wspominał o rodzinie, a scena, która się tu odgrywała, nie miała nic z nią wspólnego. Ruda usprawiedliwiała mężczyznę brakiem zaufania do obcych, ale były dla niej pewne granice, których nawet w takich sytuacjach nie powinno się przekraczać.
- Mów co wiesz o moim bracie. - prawie rozkazała. - Posłuchaj, mam już tego serdecznie dość. Tych wszystkich dziwnych intryg, pościgów i skakania z okien. Chcę po prostu się czegoś dowiedzieć, znaleźć brata i odzyskać święty spokój! - wreszcie to z siebie wyrzuciła, a Amadeus tylko na nią patrzył i czekał co nastąpi dalej.
- No?! Słucham?!
- I tu mnie zaskoczyłaś. - uśmiechnął się pod nosem. - Matthew, kiedy go spotkałem miała na ogonie dwóch frajerów od Hadesa. Postrzelili go, więc mu pomogłem. - wzruszył ramionami. - Zaprowadziłem go do emerytowanego lekarza. Nie wiem co się z nim dalej działo.
- Chyba nic dobrego, skoro do tej pory nie wrócił.
- Jak chcesz to mogę Cię któregoś dnia zawieść do tego dziadka. Może będzie coś wiedział...
- Może... - spuściła wzrok, a na twarzy mężczyzny pojawił się półuśmiech.
- Jak masz na imię? - zapytał po chwili ciszy.
- Evelyn. - odparła smutno, nie patrząc na niego.
- Cóż, Lucius na pewno będzie chciał nas zaskoczyć nowym członkiem stada... Zgaduję, że nie masz nic ciekawego do roboty... - dziewczyna uniosła luźno jedno ramię. - Hm... Chcesz się przejechać tym potworem? - natychmiast podniosła dłonie na wysokość klatki piersiowej i zaczęła kręcić nimi wraz z głową, otwierając szeroko oczy. Kilka razy miała okazję jeździć dość podobnym "potworem" z Mattem i nie należało to do jej ulubionych zajęć. - To pytanie retoryczne - zaśmiał się. - Zakładaj kask.

niedziela, 3 maja 2015

Rodział Siódmy: "Rozmowa o życiu nie ma sensu w stanie jego zagrożenia"

        Evelyn leżała na swoim wygodnym łóżku i bezsensownie wpatrywała się w biały sufit, ozdobiony jedynie przez, zgaszony w tamtym momencie, żyrandol. Minęło już kilka dni od momentu, w którym uciekła od tego chorego na głowę człowieka. Nie mogła uwierzyć, że ktoś tak bardzo dziwny jak on może chodzić po świecie. Zdziwiła się, kiedy jej nie zatrzymał, ale skorzystała z nadarzającej się okazji i zaszyła się w mieszkaniu. Wiedziała doskonale, że jeśli jeszcze kiedykolwiek będzie chciała odzyskać swojego ukochanego brata, to spotkanie z tymi ludźmi będzie nieuniknione. Westchnęła ciężko, przekręcając się na brzuch i układając wygodnie głowę na skrzyżowanych rękach. Zamknęła oczy. Chciałaby moc zrozumieć to wszystko, co działo się dookoła niej. Serce bolało ją niemiłosiernie na samą myśl o tym, że jej bratu mogłaby się stać jakakolwiek krzywda. Nie pocieszał jej również fakt, że to wszystko co miało miejsce w jego życiu, robił głownie ze względu na nią i na to, żeby mogła spełniać swoje marzenia.
         Poderwała się z łóżka, szybkim krokiem przemierzając odległość ze swojego pokoju do kuchni. Wspięła się na blat i przejechała dłonią po górnych szafkach, przytwierdzonych do ściany. Skrzywiła się lekko, czując pod palcami twarde, zafoliowane pudełko. Już dawno temu zamierzała ostatecznie rzucić palenie i przez ostatni miesiąc wychodziło jej to niemalże perfekcyjnie, ale w tamtym momencie postanowienie to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Musiała jakoś odreagować, a spalenie kilku papierosów wydawało się jak najbardziej odpowiednie w tym celu.
           Szybkim krokiem udała sie w kierunku niewielkiego balonu, na którym stała duża, kremowa pufa. Rudowłosa zajęła miejsce na niej i wyciągnęła jedną fajkę, którą umieściła pomiędzy ustami. Z kieszeni spodni wydobyła zapalniczkę, nabytą kilka dni wcześniej w kiosku ruchu i odpaliła źródło nikotyny. Zaciągnęła się, zatrzymując dym w płucach, dopóki nie zaczęła się nim krztusić. Dopiero wtedy wypuściła go, tworząc przed oczami szarą mgłę. Odkaszlnęła, powtarzając czynność kilkukrotnie. Kiedy pomiędzy jej palcami została jedynie końcówka papierosa, zgniotła ją i wrzuciła do popielniczki. Skrzywiła się mocno, ponownie chwytając papierowe pudełko. Już miała wyciągać z niego kolejnego papierosa, ale w ostatnim momencie powstrzymał ją od tego męski śmiech. Podskoczyła na siedzeniu, piszcząc cicho. Przestraszona poderwała się z pufy i odwróciła do intruza, który postanowił zniszczyć jej chwilę spokoju. Oparła się plecami o barierkę, układając na niej dłonie. Mocno zacisnęła je, kiedy rozpoznała faceta z wczorajszego wieczoru. To on zaciągnął ją do tego niezrównoważonego psychicznie gościa.
- Nie przypominam sobie, żebym wpuszczała cię do swojego mieszkania...  Jeżeli zaraz nie opuścisz tego pomieszczenia, to przysięgam, że cię zabiję! - krzyknęła, pochylając się nieznacznie do przodu, jakby chciała przyjąć pozycje obronną. Śmiech mężczyzny po raz kolejny zawisł w powietrzu.
- Myślisz, że jesteś w stanie wygrać walkę w ręcz z kimś takim jak ja? Przecież skoro tak bardzo bałabyś się kradzieży, to zamykałabyś drzwi na klucz, albo łucznik a nie zostawiała je otwarte. Powinnaś cieszyć się, że to ja tutaj wszedłem, a nie jakiś psychol.
- Dziękuję bardzo za pomoc i przyszłościowe rady, ale teraz już możesz opuścić moje mieszkanie - Evelyn stanęła prosto, wysoko podnosząc głowę i strzepnęła ze spodni nieistniejące pyłki. Chciała zatuszować fakt, że przed kilkoma sekundami zrobiła z siebie kompletną kretynkę.
- Nie mogę, obiecałem szefowi, że cię przyprowadzę, kiedy tylko opadną ci wszystkie emocje - rzucił dalej rozbawiony, przechylając głowę na jedną stronę. Ruda powstrzymała w sobie chęć uderzenia go w twarz. 
- Zapewniam cię, że dopóki jestem zmuszona na ciebie patrzeć, to nie jestem w stanie nawet pomyśleć. W tym wypadku musisz jak najszybciej opuścić moje mieszkanie i nigdy więcej się w nim nie pokazywać - uśmiechnęła się sztucznie, odwracając do niego tyłem. Wściekłość zapanowała w umyśle Evelyn. Nie dość, że musiała pogodzić się ze śmiercią brata, to jeszcze jakiś kretyn przychodził do niej i mówił, że musi wrócić do miejsca, w którym obiecała sobie już nigdy więcej się nie pokazywać. Ten dzień zdecydowanie nie mógł rozpocząć się gorzej. Aaron nachylił się i spojrzał w dół, przez barierkę.
- Dobra, chyba musimy się zbierać - chłopak niespodziewanie zupełnie zmienił ton. Stał się poważny i lekko poddenerwowany. - To nie są głupie gierki tylko sprawa życia i śmierci - ruda zatrzymała się w miejscu i powoli odwróciła. Znów zniknęła jej pewność siebie.
- Nie mogę, rozumiesz? - powiedziała, siląc się, żeby nie był to tylko szept.
- Posłuchaj, musimy stąd spadać, albo spotkasz się z kimś jeszcze gorszym ode mnie. A zgaduję, że tego nie chcesz - mówił szybko, ściszonym głosem. Zniknął za firankę, podskoczył do drzwi i poklepał kurtkę, upewniając się, że ma tam broń. Eve, która weszła zaraz za nim, patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Jest jakieś tylne wyjście? - zapytał, kiedy jego dłoń zawisła nad klamką.
- Nie. A właściwie o co tutaj chodzi? To jakieś ćwiczenia przeciwpożarowe? - Aaron jednym susem znalazł się obok niej, chwycił ją mocno za ramię i przyciągnął do drzwi.
- Słuchaj - przycisnęła głowę do gładkiej drewnianej powierzchni i zaraz potem usłyszała dźwięk jaki wydają ciężkie, okute metalem buty, uderzające o kamienne schody.
- Czy oni..
- Tak, idą po ciebie - chwycił ją za barki i spojrzał na spanikowaną twarz. - To można stąd jakoś wyjść?
- W drugim pokoju, naprzeciwko salonu jest okno - nie czekając na nic więcej chłopak pociągnął ją za sobą do wskazanego pomieszczenia. Okno było duże i wychodziło na małe podwórko, z którego można było dość łatwo dostać się na ulicę.
- Okej, umiesz się tym posługiwać? - zapytał podając jej mały pistolet.
- No, chyba tak. Brat mnie kiedyś uczył... - chciała się uśmiechnąć na wspomnienie owej lekcji, ale to nie była właściwa chwila. Aaron wcisnął jej broń do ręki, w chwili, gdy z hallu dało się słyszeć agresywne walenie do drzwi.
- Po czym zejdziemy?
- Zejdziemy? Chyba żartujesz... - mówiąc to, wspiął się na parapet i otworzył okno.
- To chyba ty sobie żartujesz... - rzuciła, zdając sobie sprawę co on zamierza zrobić.
- To jedyna opcja, jeśli chcesz przeżyć.
- Mówisz o przeżyciu, a każesz mi wyskoczyć z okna?!
- Ok, ok, po prostu podejdź - zrobiła co nakazał i po sekundzie stała koło niego w otwartym oknie.
- Widzisz tamten samochód? Skoczymy na jego dach - walenie do drzwi było coraz bardziej natarczywe. Usłyszeli też krzyki i przekleństwa.
- Skacz pierwszy.
- Mówisz, masz. Ale pamiętaj, nie wolno Ci się zawahać - Evelyn odsunęła się, robiąc mu więcej miejsca. Chłopak za to przykucnął lekko i zsunął się z parapetu. Kilka mocnych kopnięć wystarczyło, aby drzwi stanęły otworem. Trzech mężczyzn, każdy dysponujący dwoma rewolwerami, wdarło się do małego mieszkanka.
- Co jest? Gdzie ta ruda szmata.
- Evi chodź do nas...
- Nie ukryjesz się... - dziewczyna posłała przerażone spojrzenie Aaronowi.
- Skacz! - powiedział cicho i gestem ją ponaglił - wiedziała, że nie ma zupełnie nic do stracenia. Jeżeli nie skoczy, to tamci ją złapią i zamiast roztrzaskania się w kilka sekund o twardą powierzchnię ziemi, będzie umierała znacznie dłużej, w nieopisanych męczarniach.
          Skoczyła, odmawiając szeptem wszystkie modlitwy, jakich nauczyli ją rodzice. Zacisnęła dłonie z całej siły w pięści, starając się nie krzyknąć. Wiedziała, że jakikolwiek dźwięk mógłby przyciągnąć tamtych trzech mężczyzn. Jednak usilne wstrzymywanie krzyku, jaki utknął jej w gardle podczas lotu poszło na marne. Intruzi wkroczyli do pokoju zaraz po tym jak z hukiem uderzyła o dach samochodu. Zanim zdążyła choć trochę doprowadzić się do porządku, Aaron zacisnął dłoń na jej nadgarstku i pociągnął za sobą. Biegli przez niewielką, ale praktycznie pustą przestrzeń, otoczoną z każdej strony ścianami budynków, bez szans na ukrycie.
- Tam! - krzyknął jeden z mężczyzn, pozostałych w mieszkaniu, wychylając się z okna.
Evelyn nie zamierzała się już odwracać, by spojrzeć na napastników. Nie mogłaby ich nawet zobaczyć. Oczy zaszły jej łzami i strachem. Bolały, a ona nie była zdolna nawet przetrzeć ich ręką. Po prostu pozwoliła prowadzić się czarnowłosemu chłopakowi i jednocześnie usiłowała się nie potknąć.
          Skręcili i znaleźli się na zatłoczonej ulicy. Ruda wiedziała, że tamci nie odpuszczą. Będą ich ścigać dopóki się nie pogubią. Albo ich nie dopadną. Wydawało jej się, że słyszy pokrzykiwania ścigających. Mrugnęła kilkukrotnie i poczuła, jak łzy, które przed chwilą zalegały pod powiekami, teraz spływają po jej policzkach. Nie wiedziała, czy płacze z powodu nagromadzenia emocji, czy jest to reakcja gałek ocznych i kanałów łzowych na podrażnienie powietrzem podczas skoku. Ale nie czas był na zastanawianie się nad tak błahymi sprawami. Aaron lawirował między ludźmi, nie dbając o przepraszanie. Czasem nawet zwyczajnie spychał ich z drogi, a Eve robiła uniki, żeby również na nikogo nie wpaść. Wreszcie, zdobyła się w sobie i przelotnie obejrzała. Pościg nie zamierzał rezygnować. Biegli potrącając ludzi i zupełnie nie przejmując się, machali bronią, jak zabawkami. Przez chwilę zdawało jej się, że jednego z nich już kiedyś miała okazję spotkać. Chłopak szarpnął niespodziewanie. Znów skręcili, a Eve zrozumiała, że wie dokąd ją prowadzi. Jednak wybrał nieco okrężną drogę.
- Tutaj! - prawie szepnął Aaron, wciągając dziewczynę do jednej z uchylonych bram. Przykucnęli przy ścianie, obok siebie i starali się opanować drżące i zachłanne oddechy. Drzwi były w niektórych miejscach przeszklone, co umożliwiło im wgląd na sytuację na zewnątrz. Aaron objął drżącą Evelyn i wbił wzrok w szybę.
- Raz... Dwa... Trzy... - policzył bezgłośnie, kiedy trzy postacie przeszły ciężko obok drzwi. Jeszcze przez chwilę powstrzymywali się od pełnego zaczerpnięcia powietrza.  Dopiero po upływie kilku minut, kiedy chłopak uznał, że powinno być już bezpiecznie, podniósł się i pomógł wstać rudowłosej. Z jej oczu wciąż płynęły słone łzy. 
- Możemy iść - powiedział Aaron i spokojnie chwycił Eve za rękę. - Teraz już powinno być dobrze - powstrzymała się od komentarza i wybuchu wściekłości. 
"Nic nie jest i nie będzie dobrze, dopóki mój brat nie wróci do domu" -pomyślała. Nie odważyła się jednak wypowiedzieć tych słów na głos.
           Reszta drogi do magazynu, będącego siedzibą gangu, upłynęła jednocześnie spokojnie i nerwowo. Wiedzieli, że nikt już ich nie śledzi ani ściga, jednak Aaron raz na jakiś czas odwracał się i rozglądał wokół. Eve, która dziękowała w duchu sobie i wszelkim energiom za odwiedzenie od głupiego pomysłu nakładania makijażu, pozwoliła mu się prowadzić. Zbliżało się południe, a ona była wykończona. Pierwszy raz przed kimś uciekała, pierwszy raz miała użyć broni w celu obrony. Pierwszy raz wyskoczyła z okna. Zmęczenie sprawiło, że już nie wiedziała nawet co się wokół dzieje. A chłopak milczał, nie zmuszając jej do rozmowy, za co również była mu wdzięczna.
          Po upływie nieokreślonej ilości minut, znów stanęła na posesji, na której stał gmach magazynu. Nie czekając na towarzysza, ruszyła przed siebie i otworzyła ciężkie drzwi. Znów szła znienawidzonym, ciemnym korytarzem, który z każdym krokiem nieco się rozjaśniał, aż powoli przechodził w ogromną halę. Dziewczyna dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że z zewnątrz budynek, w porównaniu z wnętrzem wygląda dość niepozornie. Tam jest tylko odrapaną, starą, kiedyś pomalowaną na czysty, beżowy kolor ruderą. Tutaj, w środku, króluje metal, przestrzeń i zapach paliwa. Zrozumiała wreszcie, dlaczego akurat ten budynek został wybrany przez Luciusa na siedzibę gangu.
         Zdając sobie sprawę, że zapamiętała imię tamtego niezrównoważonego mężczyzny, nieco zwolniła i spuściła głowę. Pomieszczenie było puste, a Aaron szedł za nią, więc mogła pozwolić sobie na chwilę rozluźnienia. Wreszcie zatrzymała się i uniosła dłonie do skroni, masując je i nie myśląc o wytarciu mokrej twarzy.
- Lucius czeka w gabinecie. Trafisz?
- Mhm.
- Muszę lecieć. Powodzenia - ostatnie słowo wypowiedział nieświadomie. Dotychczas dbał o dobór odpowiednich wyrazów, bo nie chciał jej wystraszyć. Orientując się, nie powiedział nic więcej, ale skierował się do wyjścia, klnąc pod nosem, lecz niesłyszalnie dla Evelyn.
       Za to dziewczyna, kiedy została sama, przycisnęła ramiona do klatki piersiowej, ściskając nadgarstek jednej ręki i rozejrzała się. Od wczoraj nic się tu nie zmieniło. Samochody stały na swoich miejscach, narzędzia były porozrzucane po podłodze. Tylko stół był trochę uprzątnięty.Wzięła kilka głębokich oddechów. Nie było sensu dalej tego przeciągać. W końcu im szybciej to załatwi, tym prędzej dowie się o co w tym wszystkim chodzi i będzie mogła wreszcie odpowiednio się do tego ustosunkować.
          Znów ruszyła przed siebie, ze spuszczoną głową i dłońmi, jednak wciąż ściskając jeden z nadgarstków. Przed nią było jeszcze kilka kroków, by znów zatopić się w ciemnym korytarzu i zniknąć z tej niepokojącej otwartej przestrzeni. Już miała przekroczyć granice światła i ciemności. Jeszcze jeden mały krok dzielił ją od zniknięcia, ale wzrok wbity w podłogę napotkał coś, co nie było płaską powierzchnią.
        Mechanicznie uniosła głowę i cofnęła się o krok. Mężczyzna, na którego o mały włos nie wpadła miał srogi wyraz twarzy, a w ustach, a raczej w zębach trzymał wykałaczkę. Evelyn rozchyliła wargi, bardziej ze zdziwienia, niż w celu powiedzenia czegokolwiek. Przez chwilę stali tak bez celu. Ruda próbowała wygrać walkę ze sobą, aby spojrzeć mu w oczy, ale ją definitywnie przegrała. Uniosła twarz, by światło padło na jej bladą skórę ,ale mężczyzna tylko przyłożył dłoń, miejscami ubrudzoną smarem do jej policzka i jednym szybkim ruchem, z niezmienionym wyrazem twarzy, starł płynącą łzę. Zmieszała się i zaczęła przeklinać zmęczone oczy. Poczuła też obecność rumieńca, ale on wcale się tym nie przejął. Wyminął ją i ruszył dalej w głąb hali. Ona, zdezorientowana jednym susem zniknęła w oświetlonym korytarzu. Stchórzyła. Nie miała odwagi stawić czoła Lucjuszowi. Musiała jak najszybciej znaleźć się w domu i znaleźć dla siebie jakieś inne miejsce zamieszkania...   

 ~*~
Hej, tym razem z tej strony Jesica.
Chciałam podziękować z Cassie naszemu jednemu obserwatorowi. Nawet nie wiesz, jaką radość nam sprawiłaś. I może już długo tu jesteś, ale i tak dzięki :)
Bardzo dziękujemy również wszystkim komentującym - każdo jedno słowo wiele dla nas znaczy :)
Pozdrawiam,
Evansik xx


piątek, 13 marca 2015

Rozdział Szósty: "Nienawiść strach i zemsta"

    Mężczyzna powoli stawiając kroki zaczął okrążać biurko, podczas gdy Evelyn siedziała skamieniała, ze wzrokiem wbitym w jego nieprzeciętne rysy twarzy. Był spokojny, nawet lekko rozbawiony zaistniałą sytuacją, ale mimo to sprawiał wrażenie surowego i nieprzystępnego. Sposób w jaki się w tej chwili poruszał był nieznacznie podszyty nonszalancją. Evelyn, po jednym spojrzeniu na tego mężczyznę odczuła szereg niezwiązanych ze sobą emocji. W końcu ponowione zapytanie pokonało sztywność ciała.
- Więc?
- Słucham? - pisnęła szybko, zapominając, o co właściwie mu chodziło i w sekundę później opamiętując się. - A tak, bardzo przepraszam.
Już zaczęła podnosić się z wygodnego fotela, kiedy nieznajomy znów przemówił, tym razem bardziej stanowczo, wciąż jednak z rozbawieniem.
- Siedź. - Rudowłosa zawisła w powietrzu, opierając się o podłokietniki i opadła dopiero po usłyszeniu kolejnego słowa w bardziej serdecznym wydaniu. - Spokojnie.
Zaciągnęła się powietrzem, ale tak, żeby nie usłyszał jej świszczącego oddechu.
- Ja właściwie nie bardzo wiem co się dzieje... I co ja tu właściwie robię...
- Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię. - po tych słowach jego postawa zupełnie się zmieniła. Stanął po przeciwnej stronie biurka, wyprostował się i szybko odchrząknął. Dziewczyna przełknęła ślinę. Nie spodziewała się dobrych wiadomości.
- Nazywam się Lucius. Jak już pewnie zdążyłaś się zorientować, ja tu rządzę wiec to mi przypadło wprowadzenie cię temat.
- Dlaczego chcecie mnie..
- Przyjdzie czas na pytania. Ale mam wrażenie, że po tym co ci powiem, nie będziesz już miała żadnych.
Eve poprawiła się na siedzisku.
- Doszły nas przykre wieści o poczynaniach jednego z sąsiadujących z nami gangów narkotykowych. Podobno mieli naruszyć nasze terytorium, co bardzo mi się nie spodobało. Ale to były tylko plotki. Jednak, dość niedawno mieliśmy do czynienia z poważnym naruszeniem granic naszych posiadłości, co jest informacją potwierdzoną.
- Ale to nie moja sprawa... - Evelyn doznała nagłego przypływu irytacji. Wyprostowała się i unosząc brwi spojrzała w oczy Luciusowi. Ten z kolei przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie byłbym tego taki pewien...
- Przepraszam, ale mam wystarczająco dużo własnych problemów, żeby jeszcze wysłuchiwać wywodów o cudzych.
Dziewczyna, nie bardzo zdając sobie sprawę z powagi i znaczenia tej sytuacji, wstała i skierowała się do wyjścia.
- Do widzenia. - rzuciła i wyszła z pomieszczenia. Lucius uśmiechnął się pod nosem.
Nie zdążyła przejść pięciu, może sześciu kroków, kiedy od nierównych ścian odbiło się echo donośnego głosu ukształtowanego w dwa słowa, które ścisnęły jej serce.
- Matthew Beaverbrook.
Zatrzymała się. Myślała, że to jakiś wybryk jej wyobraźni.. Zmęczenie. Nieczysta gra mieszanki stresu i odgłosu kroków, ale nic z tych rzeczy. Echo jeszcze raz powtórzyło, zanim stało się tylko cieniem głosu.
Stała tak, próbując opanować eksplozję myśli o możliwych połączeniach jej brata z tym światem. A potem kiedy drzwi gabinetu Luciusa na nowo stanęły otworem, odwróciła się i podeszła bliżej mężczyzny, który opierał się o ścianę z rękoma wciąż skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Jesteś pewna, że to nie twoja sprawa?
- Co o nim wiesz?!- zapytała ostrym tonem, a Lucius gestem zaprosił ją do gabinetu.
    Tym razem on zajął miejsce w fotelu. Rudowłosa stała tuż przednim, sprawiając wrażenie gotowej ma wszystko.
- I to mi się podoba...
- Do rzeczy.- ucięła.
- Matthew pracował dla wrogiego nam gangu. Mieliśmy okazję go "poznać" jakiś czas temu, kiedy uciekając z terenów leżących na zachód od nas, przekraczał granicę.
- Co z nim? - jej serce zabiło mocniej.
- Nie wiem. Musisz zapytać Amadeusa. To on miał z nim do czynienia osobiście. Niestety - kiedy już stracił przytomność. Powinien gdzieś tu być, a jeżeli nie to z wielką przyjemnością ugościmy cię tak długo, jak długo będziesz musiała na niego czekać.
Evelyn nie wiedziała, czy ma podziękować. Nie czuła się w żaden sposób do tego zobowiązana. Obdarzyła Luciusa nieufnym spojrzeniem.
- Jaką mogę mieć pewność, że to nie kłamstwo? Próba wykorzystania mnie do jakiś dziwnych celów?
- Nie możesz. Ale zależy nam na tym samym więc powinniśmy automatycznie sobie zaufać.
- Nie sądzę... Ale, zaraz, on w ogóle wie gdzie jest mój brat?
- Nie.
- Nic więcej mi pan nie powie?
- Tylko tyle, że zdecydowałem o twojej przynależności do naszego ugrupowania.
- Co? Pan zdecydował?
- Tak. Jakiś problem? - zapytał tonem pracownika banku, który upewnia się czy klient zrozumiał warunki umowy.
Eve otworzyła szerzej oczy i uniosła brwi. To był absurd! Ona- spokojna i niezbyt śmiała, miała się stać członkinią gangu narkotykowego?
- Za odmowę płaci się najwyższą cenę, więc lepiej dobrze się zastanów... Wiesz, to taki rodzaj ubezpieczenia przed przekazywaniem informacji.  - rzucił obojętnie, siadając na obrotowym krześle. Braverbrook poczuła, jak serce zaczyna szybciej pompować krew, a na policzkach pojawiają jej się dwie, czerwone plamy. Zacisnęła dłonie w pięści, spuszczając głowę i zamykając oczy. Była wściekła. Na siebie, na nieznajomego i na brata, jednak mimo to zaczęła szybko analizować sytuację. Przystąpienie do tego wariata niestety było konieczne. Nie chciała się zbyt szybko żegnać z życiem, ale może udałoby się jej dostać na policję. Może da radę się z tego wyplątać.
   Dziewczyna zaczęła szybko kombinować i układać sobie wszystko, a zatraciła się w tym na tyle głęboko, że nie usłyszała, co powiedział Lucius. Nie chciała tego wiedzieć, ale wyrwało ją to z zamyślenia.
- Ja chcę tylko odnaleźć brata. - oznajmiła twardo.
- Rozumiem, że się zgadzasz? - zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi, bo po sekundowej pauzie dodał - W takim razie pozwól ze mną.
    Wyszli na korytarz i udali się dalej, w głąb budynku. Lucius szedł wyprostowany, stawiając dość luźno krok za krokiem, ale tak, jakby każdy musiał być przez niego przemyślany. Dłonie trzymał w kieszeni spodni.  Evelyn pozostała z tyłu. Jeszcze nie miała na tyle odwagi, żeby zrównać się z nowym "szefem" lecz nie miała zamiaru okazywać strachu, dlatego nie spuściła głowy, jak to zazwyczaj robiła, ale trzymała ją sztywno, patrząc raz na sylwetkę Luciusa, raz tuż przed siebie.
    
    W końcu doszli do typowo magazynowych, metalowych drzwi, które mężczyzna otworzył, używając klucza wydobytego z wewnętrznej kieszeni marynarki. Potem uderzył we włącznik światła, które wyciekło z żarówki, wiszącej smętnie pod sufitem. Wreszcie Lucius cofnął się o krok i gestem zaprosił dziewczynę do środka.
   Pomieszczenie było całkowicie puste. Żadnych mebli, okien... Nic. Za to ściany były całkowicie zapełnione. Eve była w szoku. 22 par oczu męskich i jedna para kobiecych przyglądały się jej ze zdjęć i stron gazet. Wokół nich widniały wycinki, wydruki inne fotografie.
- Co to jest? - zapytała, nie odwracając się.
- Pamiątka z okresu mojej obsesji na punkcie zniszczenia tych ludzi. Znajdziesz tu wszystkie informacje na ich temat. Każdą zbrodnię przeciwko nam i innym gangom. Nie mówiąc o cywilach.
- Chyba mocno zaleźli wam za skórę..
- Można to tak ująć... Ale myślę, że ich nie polubisz.
- Dlaczego?- mruknęła, ukrywając rozdrażnienie. Co raz bardziej denerwowało ją, jak ten mężczyzna ją traktuje: żadnej wypowiedzi nie dociągnie do końca, uważa ją za jakiś przedmiot, czy zwierzę, za które trzeba podejmować decyzje... Ale wiedziała z czego to wynika... Lucius to typ człowieka, który nie przepuści okazji, żeby cię przydepnąć i patrzeć jak wijesz się pod jego uciskiem... O wszystko trzeba prosić, upominać się... Ten mężczyzna to typ króla- tyrana... Eve bezdźwięcznie przełknęła ślinę.
- To oni są odpowiedzialni za zniknięcie twojego brata - Evelyn poczuła się, jakby grawitacja wbiła ją w podłogę. Otworzyła szeroko oczy i odwróciła głowę w kierunku swojego towarzysza, przyglądając mu się uważnie. Nie mogła pojąć tego, że jedna grupa osób może być odpowiedzialna za całą masę przestępstw, związanych z zabójstwami. Nie, skoro jej ukochany brat należał do niej. Potrząsnęła energicznie głową i wplotła palce we włosy, ciągnąc za nie z całej siły. Zaczęła cofać się instynktownie w kierunku wyjścia.
  Wściekłość rozlała się po żyłach niczym trucizna. Spięła jej mięśnie i zmobilizowała ciało. Chciała, aby choć jeden z mężczyzn ze zdjęć znalazł się obok, żeby mogła go z zimną krwią udusić.
To był pierwszy raz, kiedy płomień zemsty wybuchł w jej duszy.

poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział Piąty: "Zły dzień jest jeszcze gorszy kiedy nieznajomy odmawia Ci alkoholu"

- Hej, poczekaj. Coś się stało? - Aaron złapał za nadgarstek dziewczyny z czerwonymi włosami, zatrzymując ją w miejscu. Podniósł wysoko brew, czując jak drży pod jego dotykiem. Postanowił jednak nie poluźniać uścisku. Nie znają się, więc może po prosu tak reaguje na nieznajomych. Rudowłosa, jakby zbierając się w sobie, przybrała w miarę naturalny wyraz twarzy.
- Nie... To znaczy tak... - westchnęła, dotykając czoła wolną ręką.- Ale po prostu muszę już iść.
Chłopak powoli zabrał dłoń z cienkiego nadgarstka.
- Na pewno?
- Tak, tak... - powiedziała, usiłując zapanować nad mizernością swojego głosu. - Przepraszam... Ja...
I uciekła.
Aaron i Anabelle wymienili spojrzenia.
- Skoro twierdzi, że wszystko w porządku... - chłopak powiedział, odprowadzając rudowłosą lekko podejrzliwym wzrokiem.
      Tymczasem Evelyn spieszyła do domu. Do bezpiecznej, zamkniętej przestrzeni, w której nic miało jej nie grozić. A od czasu wizyty u tego psychopatycznego zbira i jego świty wszystkiego obawiała się o stokroć bardziej. Gdzieś w głębi duszy czuła, że spotkanie z nim było najgorszą rzeczą, na jaką mogła sobie pozwolić. Wydawało jej się, że już nigdy nie zazna spokoju z jego strony. Jednak najgorsza była świadomość, że może już nigdy więcej nie zobaczyć swojego ukochanego brata. Miała mu za złe, że związał się z ludźmi takiego pokroju. Ale najgorsze było to, że postąpił tak ze względu na nią. Była tego pewna. W końcu wszystko, co robił po śmierci rodziców robił specjalnie po to, żeby jego młodsza siostrzyczka miała w życiu jak najlepiej. Nienawidziła za to samej siebie.
      Zanim jednak zamknęłaby się w domu, skręciła w mało uczęszczaną uliczkę, gdzie znajdował się niewielki bar. Nie chciała, żeby ktokolwiek ze znajomych zobaczył, jak upija się w trupa. Mogłoby się to znacznie odbić na jej reputacji grzecznego obywatela Los Angeles.
    Spojrzała na zegarek. W normalnych warunkach uznałaby koncepcję wizyty w barze i chęć skorzystania z diabelskiego wpływu alkoholu o tak wczesnej porze za istną głupotę. Ale warunki nie były normalne, a zło wysokoprocentowego napoju z każdym krokiem zmieniało się w anielskie błogosławieństwo.
Wreszcie otworzyła niebrzydkie drzwi i nie zważając wcale na obecnych w pomieszczeniu ludzi, przemaszerowała przez kamienną posadzkę i zasiadła przy barze. Nie czuła już przerażenia, ale zmęczenie i chęć chwilowego odpoczynku, utraty świadomości... Spokoju.
- Co podać? - zapytał przystojny barman, wycierając szklankę. Spojrzała na niego z lekkim opóźnieniem.
- Wódka... Z lodem... Albo z czymkolwiek.
Nie specjalnie znała się na drinkach i w ogóle alkoholach. Nigdy tez nie była sama w barze,  nie musiała niczego zamawiać, dlatego nie wiedziała, czy przypadkiem nie powiedziała czegoś głupiego.
- Robi się.- odparł mężczyzna, co upewniło rudowłosą, że się nie ośmieszyła.
Niestety (albo stety), zanim choć jedna kropla wódki dotknęła dna kieliszka, rozległ się dźwięk dzwonka, dobiegający z kieszeni barmana, który przewrócił oczyma i sięgnął po komórkę.
- Mówiłem, żebyście przestali dzwonić kiedy jestem w pracy. Nie mogę gadać... - przerwał na chwilę, jakby zainteresowało go to co rozmówca miał do powiedzenia. - Cholera, no dobra...
 Mężczyzna rzucił aparat na blat i oparł się tuż obok Evelyn.
- Przykro, mi, ale dostałem rozkaz z teoretycznie jeszcze większej "góry" niż moje szefostwo. Nie napijesz się dzisiaj.
- Co? - Evelyn nie bardzo rozumiała o co właściwie może chodzić i dlaczego ktoś zabrania jej alkoholu.
- Masz jednego i tylko jednego na koszt firmy i posłuchaj. - postawił przed nią shota. - Jestem Tom, a za chwile wpadnie tu parka, którą już spotkałaś. Nie zadawaj pytań. Sami Ci wszystko wyjaśnią.
Dziewczyna poczuła jakby wszystkie te słowa były nierealne. Albo jakby płynęły, zupełnie omijając jej świadomość.
- Co? - powtórzyła jeszcze raz i w tym samym momencie do baru wbiegły dwie osoby: ubrany na czarno chłopak, który przed chwilą trzymał jej nadgarstek i drobna blondyneczka. Przebyli pomieszczenie jeszcze szybciej niż ona, po czym dłoń chłopaka wylądowała na jej ramieniu.
- Lepiej chodź z nami... To lepsza opcja niż topnienie żali w wódzie.
Evelyn była już tak zmęczona, że na prawdę było jej wszystko jedno.

       Została zaprowadzona do starego warsztatu, który, jak się okazało, mieścił się całkiem niedaleko jej domu. Aaron i Anabelle okazali się być naprawdę mili, ale według Evelyn oboje byli trochę zbyt ostrożni jak na parę przeciętnych ludzi. Aaron raz na jakiś czas rozglądał się, a Ana szła niepewnie, jakby jej pobyt poza domem był jakimś przestępstwem. Eve odsunęła na bok przemyślenia na ich temat i zajęła się zapamiętywaniem drogi. Tak, na wszelki wypadek.
   Wreszcie zatrzymali się przed starym budynkiem, który był swego czasu naprawdę dużym warsztatem albo średniej wielkości magazynem. Ściany już dawno przestały być białe, a brama podobna do drzwi garażowych smętnie zwisała na zawiasach. Westchnęła ciężko, zastanawiając się dlaczego ostatnio trafia wyłącznie w takie miejsca.
- Proponowałbym tylne wejście/wyjście.- rzucił Aaron.
- Wejście/wyjście? - zdziwiła się Anabelle. - Od kiedy tak to nazywasz?
- Od zawsze. Po prostu zbyt rzadko rozmawiamy, żebyś mogła się zorientować.
- Jasne... Może to jeszcze moja wina? - rzuciła zirytowana.
- Spokojnie Anabelle. Wiem, że sama się w domu nie zamknęłaś.
- Nie przejmuj się nią, Eve. Pobyt poza domem źle na nią wpływa. - zażartował Aaron, ale dziewczynom nie było do śmiechu. - Nie ważne. Zapraszam do środka.
Chłopak otworzył ciężkie, metalowe drzwi i wpuścił towarzyszki do środka. Wnętrze wypełniały odgłosy dość żywej rozmowy, śmiechów i zapachy, które można przypisać do niezbyt zdrowego śniadania. Chłopak gestem zachęcił Evelyn do przejścia dalej, a Ana wzięła ją pod rękę. Wreszcie ruszyła przed siebie, choć nie bardzo wiedząc dokąd. Dopiero, gdy weszły na bardziej oświetlony teren Evelyn zobaczyła sporą grupę siedząca przy prostokątnym stole. Nikt nawet się nie obejrzał, nawet kiedy Aaron trzasnął drzwiami. Postanowił wkroczyć.
- Widzę, że nastrój się poprawił. Rano nie było tu aż tak wesoło. - echo cynicznego głosu rozbiegło się po ścianach. Wszyscy odwrócili się i zamilkli, a wzrok każdego z uczestników śniadania wlepiony został w Evelyn, która bardzo chciała zapaść się pod ziemię. Pytanie chłopaka zostało absolutnie puszczone mimo uszu.
- Możemy porozmawiać? - zapytał ostro Cesare, starając się nie ulegać wciąż działającemu zaskoczeniu. Następnie wymienił spojrzenia z innym, starszym mężczyzną, którym z kolei szarpała furia. - Al?
Mężczyzna machnął tylko ręką i obydwaj odeszli od stołu.
- Aaron!- na koniec przywołali chłopaka.
Evelyn nie wiedziała jak się zachować. Co prawda zgromadzeni przed nią ludzie przestali się w nią wgapiać, ale zaczęli szeptać między sobą, wymieniając wymowny gesty i spojrzenia. Ruda spojrzała na swoje trampki. Czuła się źle psychiczne i fizycznie. Chciała być w domu, w łóżku, pić kawę i oglądać seriale. Najlepiej z bratem u boku. Czy to na prawdę tak wiele?
Nagle rozległ się okropny dźwięk tarcia nóg krzesła o metalową podłogę. Na szczęście nie trwał zbyt długo, ale wszystkich i tak przeszedł dreszcz. Chwilę po tym, dwie dziewczyny prawie odskoczyły od stołu i podeszły szybko.
- Hej, jestem Channel, a to April.
- Evelyn. - niepewnie podała dłoń.
- Miło nam. Chcesz się przyłączyć do śniadania? Anabelle?
- Nie, dzięki. - odparła grzecznie blondynka.
- A Ty, Eve?
- Właściwie, chyba powinnam już iść... - jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj rudowłosa  wskazała na drzwi za nią.
- No co Ty! Chodź, poznasz najlepszych ludzi na świecie.
Dwie seksbomby zaciągnęły Evelyn do stołu i posadziły między sobą.
- Okey, a teraz po kolei. Ludzie, to jest Evelyn. Evelyn to: Lucas, Augustus, Claus, Juan, Dmitrij, Achilles, tu siedziałby Al, Amadeus, nieobecny Cesare.
 Evelyn zachciało się wyć. Nie lubiła ludzi i nie chciała przebywać z nimi zbyt często, a tak liczna grupa bardzo źle wpływała na jej samopoczucie i pewność siebie. Zdołała jedynie wybąkać pod nosem jakieś marne "cześć". Za to Chanel i April były w swoim żywiole. Jedna z nich nalała coli do czystego kubka, druga nałożyła na talerz trochę frytek z McDonalda i wszystko postawiły przed Evelyn.
 - Zjedz trochę. Jakoś marnie wyglądasz, Eve.- powiedziała April. Dziewczyna uśmiechnęła się i uniosła frytkę do ust.
   Przez kolejne kilkanaście minut wszyscy próbowali utrzymać atmosferę rozluźnienia i stworzyć pozory znanej im normalności, ale niespecjalnie im to wychodziło. Sprawy przybrały jeszcze gorszego obrotu, kiedy do stołu powrócili Al, Cesare i Aaron. Kątem oka, Evelyn dostrzegła, jak Anabelle krzyżuje ramiona na brzuchu i osuwa się niżej na krześle.
- Eve, szef chce z Tobą rozmawiać. - powiedział Aaron, bardziej do podłogi niż dziewczyny.

    Szła prawie na ślepo. Ciemność bardzo ją dziwiła. Przecież na dworze świeci przepiękne słońce...  Ale nie był to ani czas ani miejsce na tracenie uwagi. Musiała się skupić. Przygotować na to co może się wydarzyć. Planować na bieżąco drogę ucieczki...
- To tutaj. - rzucił Al, stojący tuż za nią. - Kiedy będziesz gotowa po prostu wejdź.
- Dobrze...
Mężczyzna ruszył w drogę powrotną, a ruda stała i wpatrywała się drzwi prowadzące do biorą dawnego kierownika.
Nie ma co tego przedłużać. Po prostu tam wejdę. 3...2...1...
   Nacisnęła klamkę i popchnęła drzwi, które bezdźwięcznie się otworzyły. Jej oczom ukazał się pustawy gabinet z biurkiem po środku i jedną, niską półką na segregatory. Za biurkiem stało duże czarne, obrotowe krzesło, odwrócone oparciem w jej stronę. Westchnęła tak cicho jak tylko było to możliwe i weszła, zamykając za sobą drzwi. Niestety nie napotkała reakcji, więc podeszła o krok bliżej i chrząknęła. Nadal nic... Wreszcie zbita z tropu chwyciła za oparcie i obróciła krzesło.
- Co jest do cholery...- mruknęła pod nosem, gdy okazało się, że krzesło jest puste.
Szybko zlustrowała pokój. Nie było tam niczego, czym mogła by się bronić, dlatego podniosła z blatu ołówek. A potem czekała.... I czekała... I czekała.... I nic. Wreszcie, znudzona i obolała opadła na krzesło.
   Mijały kolejne minuty. Evelyn nie wiedziała co myśleć. Czy to jakaś pułapka? Żart? A może podstęp? Dlaczego ktoś się na nią uwziął... Może to cześć jakiegoś planu? Ktoś chce jej coś powiedzieć?... Przemyślenia zaczęły zbaczać na tory fantazji.

" A może to Matthew. Postanowił zrobić mi okrutny dowcip. Wie jaka jestem znudzona i chce żebym poczuła coś innego niż zrezygnowanie?"

  Zaczęła niepotrzebnie karmić się ślepą nadzieją. Zaczęła z utęsknieniem wyczekiwać otwarcia drzwi i osoby jej brata opierające się luźno o framugę. Upływ czasu stawał się nieznośny. Jak bardzo chciała go zobaczyć... Położyła się wygodniej na krześle i odwróciła w stronę drzwi...
I nareszcie. Doczekała się. Klamka drgnęła. Drzwi otworzyły się z rozmachem. Wyraz twarzy Evelyn  z radosnego i zniecierpliwionego zmienił się w wyraźnie wpisany strach. Do pokoju wkroczył wysoki mężczyzna o charakterystycznej, dość przerażające urodzie. Ubrany był w elegancki garnitur, na który zarzucił czarny płaszcz. W dłoni trzymał aktówkę. Nie spieszył się by spojrzeć na dziewczynę. Spokojnie rozebrał się, odłożyła wszystko na biurko, tuż przed rudowłosą. Następnie zwrócił się w jej kierunku, poprawił krawat i przemówił spokojnie.
- Dlaczego właściwie siedzisz w moim fotelu?

środa, 24 grudnia 2014

Rozdział Czwarty: "Czerwień, bez względu na odcień zawsze zwróci uwagę."

          Zawsze chcemy pamiętać te najlepsze chwile z poprzedniego wieczoru - zabawę, taniec i fakt, że mogliśmy przebywać w towarzystwie przyjaciół. Niestety te wspomnienia schodzą na drugi plan, kiedy tylko nad całym naszym organizmem zaczyna panować kac. Cały ranek myślimy, jak się go szybko pozbyć, ale nasze wysiłki i tak są nadaremne, ponieważ za każdym razem trzeba czekać, aż tabletka przeciwbólowa zaczyna działać. Gorzej jest, kiedy nie wyposażyliśmy się w leki, w odpowiednim do tego czasie i musimy zdać się na tradycyjne metody, które rzadko kiedy działają tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Jednak prawdziwa tragedia zaczyna się wtedy, gdy trzeba ubrać się i iść do pracy.
          Doskonale przekonały się o tym Chanel i April, które zapomniały uzupełnić apteczkę po ostatniej libacji alkoholowej. Nie mogły zawieść Ala, tylko dlatego, że mogło to się dla nich źle skończyć, więc bez rozmyślania jak można się z tego wywinąć, pojechały do garażu, żeby odpowiednio przygotować samochody do ulicznych wyścigów, które odbędą się już za kilka dni. Blondynka miała nadzieję, że zdoła dojść do siebie przed dzisiejszym wieczorem - Lucius obiecał jej, że będzie mogła ścigać się na motorze. W głębi ducha wiedziała, że jej strach jest nieusprawiedliwiony, ani nie oparty na niczym, ponieważ na pewno zdąży pozbierać się w przeciągu kolejnych dziesięciu godzin. Jednak nikt z nas nie myśli racjonalnie, kiedy znajduje się w stanie przedagonalnym.
- Wyglądacie, jakby przejechał po was siedmiotonowy walec - już od samego wejścia chłopaki postanowili dać im się we znaki i na dzień dobry posypały się komentarze na temat tego, jak fatalnie wyglądają. April postanowiła pokazać im wszystkim, że ma ich głęboko w poważaniu. Właśnie dlatego wystawiła w kierunku Augustusa środkowy palec, dając mu tym samym do zrozumienia, że jego zaczepka nie wywarła na niej większego wrażenia.
- Może powinnyście zająć się czymś bardziej pożytecznym, bo picie wam ewidentnie nie wychodzi - Claus również nie szczędził sobie uwag, dotyczących imprez z ich udziałem. Prawda była taka, że znał je na tyle długo aby wiedzieć, jak słabe mają głowy.
- Poprawka. One po prostu nie wiedzą, co znaczy "odpowiedzialne spożywanie alkoholu" - Dmitri, wypowiadając dwa ostatni słowa nakreślił w powietrzu cudzysłów.
- Za to ty w ogóle nie masz w swoim słowniku słowa "odpowiedzialny" - odcięła się Calder, wykonując dokładnie ten sam gest, co szatyn.
- Stary popatrz, umiera a dalej kąsa - Aaron sprawiał wrażenie zupełnie niezainteresowanego tym, co dzieje się obok niego. W rzeczywistości układanie i czyszczenie narzędzi nie przeszkadzało mu zupełnie w poprawianiu sobie humoru za pomocą wyżywania się na dziewczynach. Lubił je, ale to kochał zdecydowanie bardziej.
- Jak każda baba - Lucas, siedzący na jednym z motocykli, uśmiechnął się szeroko w kierunku dziewczyn, które ciskały w niego piorunami z oczu.
- Zabierz tę grubą, brudną dupę z mojego maleństwa, Japończyku - syknęła szatynka, a mina Maxwella natychmiast się zmieniła. Z rozbawienia przeszedł na zimną obojętność. Wiedziała, że przesadziła, ale oni również to robią, więc dlaczego ona ma siedzieć cicho?'
- Zważaj na słowa, Aniołku, bo za którymś razem mogą się one obrócić przeciwko tobie i nie będziesz miała wtedy pojęcia, jaki powinnaś wykonać ruch - chłopak podniósł się na równe nogi i wymierzył w April wskazującego palca. Ona natychmiast podniosła się z ziemi i podeszła do niego, wbijając mu w klatkę piersiową klucz francuski.
- Nie uważasz, że ciebie dotyczy to samo? Przecież jakaś baba w stanie przedagonalnym może cię zagryźć, a ty tylko nieustannie pchasz ją w tym kierunku - dwójka była tak zajęta kłóceniem się, że nie zauważyła Ala i Juana, zwabionych do warsztatu podniesionymi głosami. Szerokie uśmiechy pojawiły się na ich twarzach, ale to nie trwało długo.
- Jesteś totalną kretynką, April.
- Nie większą niż ty, baranie!
- Ja jestem kretynem?! Przecież to nie ja zabrałem Anabelle na imprezę do klubu dla gangsterów! - śmiechy i rozbawione miny obserwatorów natychmiast diametralnie zmieniły się w przerażenie. Oni wiedzieli, kto jest w pomieszczeniu i zupełnie nie powinien o tym wiedzieć. - Wczoraj przyuważyliśmy z chłopakami, jak wyprowadzacie ją z mieszkania, więc postanowiliśmy pójść się za wami i widzieliśmy wszystko. Myślisz, że Al będzie zadowolony? - uśmiechnął się zajadliwie i triumfalnie, na co dziewczyna wręcz poczerwieniała ze złości. Jej i Chanel plan był idealny, ale oczywiście ta banda niedorobieńców musiała się wplątać w coś, co ich zupełnie nie dotyczyło. Już miała się odciąć, ale usłyszała głos, przez który cała krew odpłynęła z jej ciała.
- Co? - Jones musiał mieć chwilę na przeanalizowanie wszystkiego, co usłyszał. W końcu nie codziennie może dowiedzieć się o takich nowościach na temat swojej ukochanej córeczki. - Zabrałyście Aniołka do klubu i pozwoliłyście na to, żeby jacyś obcy faceci ją dotykali?
- Nie, nie, nie... Nikt jej nie dotykał! - od razu wkroczyła Chanel, a słowa wylatywały z jej ust jak z karabinu. - Wszystko miałyśmy pod kontrolą.
Al umilkł na dłuższą chwilę, przez co dziewczyny zmieszały się trochę. Nagle wykonał ruch tak niespodziewany, że połowa zebranych nie do końca wiedziała co się wydarzyło. Mężczyzna złapał za kołnierz, stojącego najbliżej Aarona, a już sekundę po tym szarpał go za czarną koszulkę.
- Kto. Jej. Wtedy. Pilnował? - cedził przez zęby, zwiększając intensywność szarpnięć. Annabelle wydała zduszony okrzyk, ale po chwili zmógł ją ostry ból głowy. Zdołała jedynie wymienić spojrzenia z Chanel.
    Chłopak nie dał się ponieść, tylko złapał Jonesa za ręce, gdzieś w okolicy nadgarstków i spróbował odeprzeć go od siebie.
- A skąd ja mam to wiedzieć? Od dwóch dni usiłuje złożyć motor, który mi rozwaliłeś... - ku zdziwieniu wszystkich powiedział to ze stoickim spokojem, nie unosząc głosu nawet o ton. Al uspokoił się trochę, puścił czarny materiał i poklepał chłopaka po ramieniu. Ale spokój nie mógł  przecież trwać dłużej niż dziesięć sekund.- Ale możesz zapytać Lucasa i Clausa.
Al obrzucił ich spojrzeniem pełnym wściekłości, a Aaron chwycił na wpół nieprzytomną Anabelle za rękę i pociągnął do tylnego wyjścia z warsztatu.
      April odłożyła ostrożnie klucz obok siebie i cichym krokiem ruszyła w ślad za blondynką. Nie miała zamiaru dłużej tutaj przebywać, bo cała sytuacja mogła się obrócić przeciwko niej. Przygryzła mocno dolną wargę, uśmiechając się kiedy położyła już dłoń na klamce. Niestety, jak to często bywa, ktoś postanowił udaremnić próbę jej ucieczki. Augustus, korzystając z zamieszania, pobiegł za dziewczyną i szybko wśliznął się między nią a metalowe wrota do wolności. Uwielbiał jej dokuczać i chyba zwariowałby, gdyby nie wykorzystał nawet najdrobniejszej okazji, żeby zażartować. W tej chwili April pożałowała, że odłożyła narzędzie. Mogłoby przecież idealnie posłużyć do zniszczenia tego uśmiechu na jego parszywej mordzie.
- A gdzie to się Pani wybiera? Czy gwóźdź programu powinien wychodzić w trakcie show?
- Na razie mamy przerwę na reklamę młotków, nie powinieneś dołączyć? - odparła z przekąsem i jeszcze raz złapała za klamkę, na co Gus uniósł brwi i pokręcił głową.
- Nic z tego. Show mus by go on - ooo! - zaśpiewał wysokim tonem.
- Nie przeginaj  - ostrzegła, ale chłopak nic sobie z tego nie zrobił. Kiedy się odwróciła i odeszła o krok, Gus zamachną się i klepną ją w wypracowany pośladek. Podskoczyła, ale mimo zdziwienia jej reakcja była natychmiastowa, jakby mechaniczna. Trwała ułamek sekundy. Odwróciła się. Po drodze zamachnęła i wymierzyła prosto w szczękę Augustusa. Zabolały  ją splamione czerwienią kłykcie, ale uznała, że było warto. Nie spoglądając więcej ani na ofiarę, ani na zgromadzonych, którzy na chwilę zamilkli, szybkim krokiem udała się do głównego wyjścia.
      W tym samym czasie Anabelle i Aaron szli ulicą, raz po raz mijani przez pojedynczych przechodniów. Dziewczyna czuła się zmęczona i lekko przestraszona. Minęło naprawdę dużo czasu, od kiedy ostatnio była dosłownie sam na sam z chłopakiem, dlatego skrzyżowała ręce pod biustem, choć także dlatego że było jej dość chłodno - wciąż była w samej, przykrótkiej sukience. Co więcej, co raz bardziej się niecierpliwiła. Chciała wiedzieć dokąd idzie i w jakim celu. Wreszcie nie wytrzymała.
- Właściwie, gdzie idziemy?
- Nigdzie.
- Jak to?
- Nigdzie. Nie mamy celu. Nie przemieszczamy się z punktu A do punktu B, bo takowy nie istnieje.
- Rozumiem co znaczy "nigdzie" - gestem zaznaczyła cudzysłów. - Więc dlacze...
- Dlaczego Cię stamtąd zabrałem? Dobre pytanie - odwrócił się na pięcie i kontynuował spacer tyłem. -Widziałem jak bardzo mierzi cię obecność tych ludzi.
- Bzdura.
- Anabelle... Widzieliśmy się zaledwie pięć razy, a jeszcze mniej zmieniliśmy słowa, ale już zdążyłem cię rozpracować. Nie jesteś wcale taka niewinna, jak myśli Al. Jesteś tylko uśpiona. Jak wulkan.
- Nie sądz...
- Nie zaprzeczaj - powrócił do tradycyjnego marszu. - Twoja siła nie polega na eksplozjach. Skupiasz ją w sobie, a wykorzystujesz w sposób dość... Alternatywny. Mianowicie - tu zerknął na dziewczynę - skupiasz ją na przemyśleniach. To do czego dojdziesz zazwyczaj Cię denerwuje, więc resztę sił wytracasz na udawaniu. Udawaniu niewinnej i spokojnej.
Jego ton nagle się zaostrzył.
- Udawaniu przed tatusiem. Udawaniu przed samą sobą...
- Przestań! - krzyknęła, a idąca z naprzeciwka kobieta aż przystanęła ze zdziwienia. - Wystarczy. Nie chce już tego słuchać.
Aaron zwolnił, a ona przyspieszyła. Wyprzedziła go i w absolutnym podminowaniu ruszyła przed siebie. Była tak bardzo zmęczona. Tak bardzo, że pozwoliłaby się znowu zamknąć w mieszkaniu. Byle odzyskać spokój, który zawzięcie nie chciał pojawić się na horyzoncie.
- Dokładnie o tym mówiłem. - powiedział, a jego dawne opanowanie powróciło na swoje miejsce.
Potrząsnęła głową, chcąc wyrzucić z myśli usłyszane słowa.
- Nigdy nie skończysz? - rzuciła.
- Skończyłem.  I nie przedłużając sprawy, przepraszam. Nie chciałem Cię w żaden sposób urazić. Ja tylko stwierdziłem fakty.
- Doprawdy? - mruknęła z ironią.
- Tak. - odparł zupełnie normalnie. - Ale przyznaj, że nie jesteś samotniczką, tylko...
- Aaron! - zatrzymała się, odwróciła i spojrzała na niego z wyrzutem. On tylko uniósł dłonie w poddańczym geście. Przewróciła oczyma. - Idę do domu. Powiedz ojcu, że jestem bezpieczna.
       Chciała szybko ruszyć przed siebie, ale nie zauważyła dziewczyny, która szła szybko lewą stroną chodnika. Anabelle przez ta nieuwagę uderzyła ramieniem o kościsty bark nieznajomej. Wtedy też skrzyżował się ich wzrok. Była blada jak papier, przestraszona i zmęczona. Widocznie miała za sobą kilka nieprzespanych nocy... Bezgłośnie przeprosiła i uciekła. A jej włosy były ogniście czerwone, czym przyciągnęła uwagę chłopaka, który zatrzymał się w pół kroku i zaczął się jej uważnie przyglądać...

niedziela, 23 listopada 2014

Rozdział Trzeci: "Miejsce nieobjęte ojcowskim wzrokiem."

      Do niewielkiego pokoju przez duże okno wpadało jasne światło księżyca, który dziś okazał się w intensywnej pełni. Wyraźne cienie jakie rzucały poszczególne przedmioty wiły się po podłodze, wspinały się na szerokie łóżko i tańczyły na idealnie równych ścianach, tworząc alternatywną, bardziej interesującą wersję zwykłego świata. Z radia płynęła spokojna melodia i kojący głos Toma Waits 'a, komponujące się w ulubiony utwór pewnego mężczyzny - "Hold On". Tym mężczyzną był ojciec dziewczyny o bardzo delikatnej urodzie, krótkich blond włosach i promiennym uśmiechu, która siedziała w wygodnym, szarym uszaku z nogą narzuconą na nogę i  zamkniętymi oczami. Nie spała, lecz wsłuchiwała się dokładnie w tekst, czasami nuciła pod nosem i podśpiewywała, ale tylko dlatego, że nikt jej w mieszkaniu nie towarzyszył, a kiedy zapadała cisza, oznaczająca koniec piosenki, wstawała i zmuszała wiekowe radyjko do odtworzenia jej po raz kolejny. Tym razem, nie wróciła na swój fotel, ale podeszła do dużego okna, rozsunęła żaluzję i wyjrzała niepewnie. Zobaczyła pustą ulicę i światła ponad nią, ludzi w mieszkaniach i ciemne pomieszczenia. Przechodniów i koty. I uśmiechała się do własnych myśli, krążących wokół każdego, kogo udało jej się zaobserwować. Ale była smutna. Smutna i samotna, bo jej ojciec za bardzo się o nią martwił i zbyt mocno trzymał ją w garści. Wynajął jej mieszkanie, zadbał o ochronę, która właśnie stoi na dole, pod drzwiami i odwiedza ją prawie codziennie. Wiedziała, że ojciec ma niebezpieczną pracę i może to wpływać na nią, ale mówiła mu - nie ma już 14 lat. Poradziłaby sobie...
- Anabelle, czy wszystko w porządku? - zapukał i zapytał jeden z ochroniarzy.
- Tak, tak - odpowiedziała dźwięcznym głosikiem. - A coś się stało?
- Masz gościa. Mogę?
      Na palcach podbiegła do drzwi i otworzyła je. Jej dużym oczom ukazała się dobrze zbudowana postać Clausa, który powitał ją, standardowo, bardzo poważną miną i towarzyszącym mu zawsze, zapachem tytoniu. Dopiero, gdy Anabelle uśmiechnęła się szeroko, mężczyzna odpowiedział tym samym, ale w bardziej stonowanej wersji.
- Ty jesteś gościem? - zażartowała.
- Nie, nie... - rzucił szybko, nazbyt poważnie i odsunął się o krok, aby zrobić miejsce w polu widzenia blondynki komuś jeszcze.
- Witaj Aniołku - usłyszała głos jedynego mężczyzny, tolerowanego przez jej ojca, starszego meksykanina.
- Juan! Nareszcie! - prawie krzyknęła, uradowana. Wciągnęła go do mieszkania i zamknęła z powrotem drzwi, zupełnie nie zważając na Clausa.
- Spokojnie, nie jestem już tak młody...
     Anabelle odstąpiła mu uszak i usadowiła się na twardym materacu łóżka. Kiedy zajął miejsce przystąpiła do wpatrywania się w niego z nadzieją, tak jak dziecko wpatruje się w rodzica, który zaraz opowie mu historię na dobranoc.
- Opowiedz mi Juanie - poprosiła.
- Co mam Ci opowiedzieć, Aniołku?
- Wszystko o czym nie mówi mój ojciec - mężczyzna uśmiechnął się i z pełnym ciepła spojrzeniem przysunął się do dziewczyny i przyłożył dłoń do jej policzka.
- Chcesz wiele wiedzieć... Jesteś ciekawa, Aniołku. Ale może twoja niewiedza jest cenniejsza niż jakiekolwiek mądrości? Twój ojciec ma ważny cel i stara się do niego dążyć. Chcesz mu to utrudniać?
- Juan, mój ojciec nie musi o wszystkim wiedzieć... Proszę... Zrób to dla mnie ten jeden raz - powoli chwyciła dłoń mężczyzny przy twarzy. - Wiem, że jesteście z gangu, ale... Powiedz mi co robicie... Czy to jest bardzo niebezpieczne?
- Dałem słowo. A moje słowo, dane przyjacielowi jest nie do wzruszenia. Przykro mi, ale i tym razem muszę to przemilczeć.
     Anabelle w przypływie gniewu zerwała się na równe nogi; chodząc po pokoju i oddychając ciężko przeczesywała swoje proste włosy. Wreszcie podeszła do jednej z komód, otworzyła szufladę i po krótkich poszukiwaniach wydobyła paczkę czerwonych Marlboro i zapalniczkę. Włożyła do ust papieros i trzęsącymi się dłońmi próbowała go odpalić, lecz zapalniczka okazała się mieć inne plany. Juan, widząc to, westchnął i podniósł się z fotela, a kiedy podszedł, wyciągnął paczkę zapałek i pomógł dziewczynie.
- Dziękuję - odparła i przygryzła wargę. - Nie mów mu, że zdarza mi się zapalić, dobrze?
- Dobrze, Aniołku.
      Przez kilka następnych godzin siedzieli razem, słuchali muzyki i palili. Rozmawiali o wszystkim, z wyjątkiem tematów, które na prawdę interesowały drobną blondynkę. Niestety, Juan miał tak zwaną robotę i nie mógł dłużej towarzyszyć Anabelle. Około północy oznajmił, że ma coś do załatwienia i podniósł się z fotela, po raz drugi tego wieczoru. A ona została znów sama. Nastawiła "Hold On" i nie zważając na zapach dymu w pokoju, poszła spać.
     Rano, nie obudziły jej hałasy z ulicy, budzik, wystrzały, ani energiczne pukanie do drzwi, z czego była bardzo niezadowolona, ponieważ dwa z wymienionych odgłosów mogły znacznie przyspieszyć tempo jej nudnego życia. Obudziła się sama z siebie. Od razu wstała i udała się do kuchni po szklankę zimnego mleka, którym kochała się delektować. Usiadła na stole, wzięła łyk, a po żołądku rozlało się przyjemne uczucie chłodu. Energiczne pukanie rozległo się dopiero teraz.
Zirytowana Anabelle, niczego nie podejrzewając ruszyła przez kuchnię i salon, dotarła do hallu. Otworzyła drzwi. Stały przed nią dwie seksbomby; brunetka i blondynka. Jedna przygryzała wargę, druga bawiła się włosami. Obie na wysokich obcasach. Obie idealne. Drobna Anabelle skuliła się w sobie.
- Chanel? April? - zapytała cicho, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Cofnęła się o krok, otwierając szerzej drzwi i pozwalając tym samym dziewczynom na wejście do środka. To nie tak, że ich nie lubi. Po prostu w ich towarzystwie czuje się... mało atrakcyjna - to wszystko.
- We własnych osobach - zaśmiała się blondynka, opadając na miękki fotel. Włączyła telewizor, ustawiając go na jedną z ulubionych stacji muzycznych. Anabelle zamknęła wejście, po czym weszła do salonu.
- Dziś was zmusił do pilnowania mnie? - przewróciła oczami, opierając się ramieniem o framugę drzwi. Chciała iść do siebie do pokoju i przebrać się w jakiekolwiek ubrania, które nie były piżamą.
- Zmusił to za duże słowo - burknęła April, po czym postukała się palcem wskazującym w podbródek, udając że mocno się nad czymś zastanawia. - Lepszym określeniem byłoby "poprosił" - dziewczyna, wypowiadając ostatnie słowo zrobiła cudzysłów w powietrzu i uśmiechnęła się szeroko, ukazując światu dwa rządki białych zębów.
- Jeżeli nie chcecie siedzieć tutaj i się nudzić, to ja nie naskarżę tacie, że sobie poszłyście - wzruszyła ramionami, spuszczając wzrok na swoje bose stopy.
- Nie ma mowy. Dziś zamierzamy wyprowadzić cię do ludzi - Chanel podniosła się natychmiast na równe nogi i podeszła do Any, łapiąc jej nadgarstek i kierując się proso do sypialni dziewczyny. - Co prawda do wieczora mamy jeszcze jakieś pięć godzin, ale to nie znaczy, że nie możemy już zacząć się przygotowywać - dodała, odrzucając na bok torbę, której blondynka wcześniej nie zauważyła.
- Nie mogę - przeniosła spojrzenie na twarz znajomej i otworzyła szeroko oczy, kręcąc głową. - Nie chcę wpakować ani was, ani siebie w żadne kłopoty. Jeżeli mój ojciec się dowie... - zaczęła mówić, ale April nie dała jej dokończyć zdania.
- Nie dowie się - zapewniła, a na ustach szatynki pojawił się szeroki uśmiech.
          Jednak Bella w dalszym ciągu nie była w stu procentach przekonana do pomysłu swoich znajomych. Owszem, ufała im bardziej niż chłopakom (solidarność jajników robiła swoje), ale wiedziała również, do czego są zdolne. Naprawdę nie chciała stworzyć sobie problemów. Ojciec nie lubił, kiedy opuszczała swoje mieszkanie bez niego, a już szczególnie, kiedy robiła to z kimkolwiek innym, niż Juan.
         Czasami kładła się na łóżku, twarz chowając w poduszce i zaczynała tworzyć własne historie, jak mogłoby potoczyć się jej życie. Zawsze wyobrażała sobie chłopaka, z którym jest szczęśliwa do końca życia. Dobrze wiedziała, że jeżeli dalej będzie siedzieć zamknięta w czterech ścianach, to przegapi młodość i nic konkretnego nie stanie się w jej życiu. Nie chciała tego. Z całego serca pragnęła móc spędzić chociaż jeden dzień, jak normalna dwudziestojednolatka. A ten dzień wlazł właśnie do jej wyimaginowanego kalendarza.
- Dobrze. Pójdę. Ale jeżeli coś się stanie i ojciec się dowie, wyprę się wszystkiego - dziewczyny uśmiechnęły się triumfalne.
- Okej, to idź się ogarnij, a my znajdziemy Ci coś ładnego w szafie - rozkazała Chanel i zniknęła w drzwiach drugiej sypialni.
      Anabelle wyszła z łazienki owinięta ręcznikiem, wciąż boso. Kropelki chłodnej wody ciekły z mokrych włosów i przyprawiały o przyjemny dreszcz w miejscach, gdzie wyznaczały na skórze swoje szlaki. Zanim dziewczyna zdążyła się odezwać, April złapała ją pod ramię i skierowała do pomieszczenia, którym zawładnęła Chanel. Ledwo utrzymała ręcznik na miejscu. Usiadła na sofie i zaczęła przyglądać się uważne.
- Zdecydowanie nie - powiedziała twardo, kręcąc energicznie głową dla potwierdzenia swojego stanowiska, gdy dziewczyny prezentowały kolejne kreacje.
- Ana przestań, nie możesz przecież iść na imprezę w habicie! Twojego taty tam nie będzie, a czego nie zobaczy, to go nie zaboli - jęknęła zrezygnowana April, opadając na łóżko blondynki. Bella spięła się w sobie. Spuściła głowę, zaczynając uważnie przyglądać się swoim dłoniom, jakby były jakimś niedawno odkrytym przez naukowców pierwiastkiem chemicznym.
- W dalszym ciągu twierdzę, że to nie jest najlepszy pomysł. Przecież on i tak na pewno dowie się, że wyszłam gdzieś bez jego zgody, a potem wszystkie trzy będziemy miały kłopoty - westchnęła, nie poruszając się nawet o milimetr. Chanel kucnęła przed nią, kładąc jasnowłosej ręce na kolanach.
- Nie dowie się. A nawet jeśli, to weźmiemy całą winę tylko na siebie - Calder uśmiechnęła się zachęcająco. - A teraz zmykaj do łazienki i przebierz się w to, co ci tam położyłam.
         Anabelle westchnęła po raz kolejny, ale zrobiła to, o co poprosiła ją znajoma. Mimo wszystko chciała wyrwać się ze swojego małego więzienia, żeby w końcu móc normalnie przeżyć chociaż jedną dobę. Weszła do niewielkiego pomieszczenia, wyłożonego blado-różowymi kafelkami i zmierzyła wzrokiem ciuchy, znajdujące się na pralce. Zdecydowanie wolałaby ubrać się w coś, co bardziej zakryłoby jej ciało. Westchnęła zrezygnowana, zakładając na siebie wszystko i starając się obciągnąć spódniczkę jak najniżej, wyszła z łazienki, narażając się tym samym na krytyczny wzrok dwóch dziewczyn, które również były już gotowe.
- Idealnie, a teraz szybko wychodzimy, bo chłopaki właśnie zmieniają wartę - April złapała nadgarstek zdezorientowanej blondynki i wyciągnęła ją z mieszkania nie czekając nawet na to, żeby wzięła kurtkę. Tym miała zająć się Chanel, bo jej nie dotyczy zakaz opuszczania czterech ścian.
       Z racji tego, że impreza miała zacząć się dopiero za dobrych kilka godzin, dziewczyny najpierw udały się do z wizytą do zaprzyjaźnionej i niezbyt znanej makijażystki. Swój salon otwierała dopiero koło 11:00 więc uznały, że do tego czasu na pewno da radę umalować Anabelle.
- Będziesz zachwycona. Ta dziewczyna to mistrzyni - mówiła podekscytowana co raz bardziej April.
- To dlaczego nikt o niej nie słyszał? - zapytała od niechcenia Anabelle.
- Bo nie jest typem osoby, która goni za sławą. Kiedyś mi powiedziała, że prędzej umrze niż zamieni swoją rodzinę i jej prywatność na stado celebrytów i paparazzi - odparła Chanel.
- To ciekawe podejście... Ja chyba wolałabym sławę i pieniądze...
- Oj, nie wolałabyś... Zwłaszcza w obecnej sytuacji - zażartowała Chanel, ale Annie uśmiechnęła się tylko.
- Uwaga, jesteśmy - oznajmiła wesoło April i pociągnęła za rękę Chanel, która pociągnęła Anabelle najpierw po drewnianych schodach na altanę, potem pod same czarne drzwi z klamką koloru miedzi. Brunetka zadzwoniła dzwonkiem. Po kilku sekundach można było dosłyszeć szybkie kroki, które nabierały na sile, aż wreszcie umilkły. Zamek w drzwiach zaskoczył i klamka opadła. Drzwi uchyliły się, potem jeszcze trochę, w szczelinie ukazało się kilka loków, aż wreszcie stanęła w nich stosunkowo niska dziewczyna z roześmianymi oczami i bordowymi, długimi włosami.

- Co tam laski?! - powitała "na luzie".
- Wpadłyśmy na nowy make up dla tej pani - April i Chanel rozstąpiły się i odsłoniły zdezorientowaną Anabelle.
- Jeśli to nie problem - dorzuciła od siebie, uśmiechając się nieśmiało.
- Problem? Nigdy w życiu! Właźcie!

        Wszystko co nastąpiło po przekroczeniu progu działo się dla Belle błyskawicznie. Fotel, pędzel na policzkach, gąbeczka na powiekach, zimny eyeliner i przeczesywanie rzęs grubą szczotką z czarnym tuszem. Potem przyjaciółka dziewczyn, która w tym wszystkim nie przedstawiła się, zabrała się za układanie włosów.

- Myślałam, że skończyłaś z fryzjerstwem - rzuciła Chanel.
- Bo skończyłam. Ale nie jestem teraz na służbie - odpowiedziała rozbawionym tonem, a dziewczyny zachichotały.

      Kolejne czynności makijażystki również nie zajęły dużo czasu, dlatego po jakichś 20 minutach Anabelle mogła wstać ze średnio wygodnego fotela.

- Dziękuję - powiedziała. - Mogłabym się przejrzeć?
- Nie ma czasu! - prawie krzyknęła April i złapała blondynkę pod rękę. Musimy sprawić Ci prawdziwe buty.
- Co?! Masz coś do moich balerin?! - zapytała żartobliwie An.
- Tak!!! - April aż pokręciła głową i wszystkie wybuchnęły śmiechem.

         Kiedy w końcu stanęły przed wejściem do klubu Anabelle ogarnęła dziwna rezygnacja co do tego, że przebywała teraz akurat w tym miejscu. Czuła się zupełnie obco. Nie miała bladego pojęcia, co powinna zrobić, jak się zachowywać. Najchętniej wróciłaby teraz do swojego mieszkania, zamknęła się w łazience i rozpłakała. Nigdy wcześniej nie miała okazji uczestniczyć w imprezie. Ojciec nie zgadzał się nawet, kiedy żyła jeszcze mama.
- Wchodzimy - zarządziła April, złapała nadgarstek Any i pociągnęła ją do wnętrza klubu.
 Pierwszą rzeczą jaką zobaczyła blondynka był ciemny, półokrągły tunel podświetlony pasmami światełek ledowych biegnących po równoległych krańcach ścieżki. Widząc to poczuła się jeszcze gorzej niż przed chwilą, za to jej towarzyszki, wręcz przeciwnie. W końcu właśnie wchodziły do ulubionego klubu. Po chwili, jednocześnie i bardzo wymownie spojrzały na Anabelle. Czekały na jej krok w stronę nowego życia.
Niepewnie ruszyła przed siebie...
Hope Land of Grafic