środa, 13 maja 2015

Rozdział Ósmy: "Najgorsza prawda jest lepsza od życia w kłamstwie"

- Chyba nie zamierzasz mnie wystawić? - do uszu rudowłosej dobiegł znajomy głos. Uniosła wzrok i spojrzała na niewyraźny zarys ciała mężczyzny, opartego o ścianę, po przeciwnej stronie korytarza. Jego osoba dzieliła ją od wolności, bo drzwi znajdowały się kilka kroków za nim. - Wiedziałem, że będziesz chciała znów uciec, dlatego uznałem, że zaczekam na ciebie tutaj - Evelyn szybko poukładała myśli. Zapomniała, że ten człowiek jest zawsze o krok przed nią.
- A... - chciała coś powiedzieć, ale odgłos jego powolnych kroków nie pozwolił jej na to. - Wejdziemy?
       Gabinet, w którym się znaleźli był trochę większy od poprzedniego, jednak mebli było jeszcze mniej. Na środku stał duży, drewniany stół i dwa krzesła, wykonane z tego samego materiału. Niczym w pokoju widzeń, w pilnie strzeżonym więzieniu. Wzdrygnęła się na samą myśl o tamtym miejscu. Raz musiała wyciągać brata z więzienia za zbyt wysoką prędkość. Zapomniał prawa jazdy, przez co zamknęli go na dołku. Pamiętała, jak bardzo spieszyła się, żeby dotrzeć na miejsce możliwie jak najszybciej.
- Jeśli nie chcesz, nie musisz siadać. Postaram się streścić - mężczyzna sięgnął po leżącą na stole drewnianą, czarną fajkę, a z kieszeni wyciągnął paczkę zapałek. Już po chwili piękny przedmiot wyrzucał w powietrze kłęby dymu. Evelyn chrząknęła i znalazła w gardle zagubiony głos.
- Proszę opowiedzieć mi wszystko od samego początku... Chcę zrozumieć, dlaczego uwzięliście się na resztki mojej rodziny - Lucius spojrzał na nią z góry. Eve dobrze wiedziała, że tym poddańczym i jednocześnie lekko poirytowanym tonem sprawia mu przyjemność. Pozwoliła mu przejąć panowanie. Z kolei Lucius jeszcze kilka razy zaciągnął się dymem, nie przestając mierzyć jej spojrzeniem. Oceniał ją.
Wreszcie zaczął.
- Nie mogę opowiedzieć ci zupełnie wszystkiego, bo obiecałem coś kilku osobom. A jak wiesz, dotrzymuję słowa - ruda tylko skinęła głową. - Cóż, minęło kilka lat od podjęcia decyzji o prowadzeniu działalności przestępczej. Początkowo zajmowaliśmy się tylko rozprowadzaniem narkotyków, drobnymi sprawami, jak zastraszanie, czy napady - mówił o tak strasznych rzeczach z tak nieziemskim spokojem, że Eve przeszedł dreszcz. - Nie było w tym nic trudnego i było bardzo dobrze opłacane przez ówczesnych pracodawców. W tamtym okresie poznałem Chanel, April, wielu z chłopców. Nasza działalność pięknie się rozwijała, a jedynymi problemami było szukanie odpowiednich skrytek na pieniądze, bo co raz większy problem stanowiły kradzieże. I to dość zjawiskowe, mimo to, że policja była nasza i niezależnie od tego, po której stronie leżała wina w konkretnej sytuacji, zawsze znalazł się ktoś kto szedł na rękę nam. Kto by pomyślał, że wystarczyło wyłożyć na stół kilka plików zielonych papierków, żeby kupić sobie władzę nad miastem. A policjanci nie zamierzali protestować... W ręcz przeciwnie... - urwał na dłuższą chwilę... Nagle uderzył pięścią w stół tak niespodziewanie, że dziewczyna podskoczyła i o mały włos się nie popłakała. Miała już dość przerażających sytuacji jak na jeden dzień.
- Ale KTOŚ postanowił podpiąć się pod interesy! - prawie krzyknął, jednak po chwili się opamiętał. Wiedział, że doprowadził ją na granicę wytrzymałości. Srebrne łzy pojawiły się w kącikach jej oczu, a ona sama cofnęła się o krok, chociaż próbowała z tym walczyć. - Przepraszam - poprawił włosy, przylizując je z boku otwartą dłonią.
- Ten ktoś zaczął z wami rywalizować? - Eve sama była w szoku, że zdołała się odezwać pewnym głosem, pozbawiając go drżenia.
- O wszystko... A z czasem powstawało co raz więcej takich organizacji jak my, nie mówiąc o tych, którzy już działali na rynku. Nie było mowy o utrzymaniu spokoju. Cóż, trzeba było walczyć o terytorium i klientelę...
- Czy te wojny wciąż trwają.
- Między Satans Houds i Joe's Whores, ale to tylko dzieciaki, które nie mają pojęcia o prawdziwym konflikcie - uciął, spuszczając na chwilę wzrok na fajke, trzymaną pomiędzy palcami. - A teraz trochę o rzeczach, które dotyczą Ciebie... - usiadł, a Eve poszła w jego ślady. - Chodzi mi o twojego brata. - Oparł się wygodnie na fotelu, założył nogę na nogę i znów uniósł drewnianą fajkę do ust.
- I sądzę, że ci się to nie spodoba...
- Proszę mi tylko powiedzieć, że żyje i jest bezpieczny. Jeżeli tak jest, to zniosę bez problemu wszystko inne o czym usłyszę.
- Matthew żyje, ale nie wiem czy jest bezpieczny. Nie rozmawiałaś o nim z Amadeusem, prawda? Z resztą, mniejsza o to... Twój brat wybrał nieodpowiednią osobę na swojego przełożonego. Proponowałem mu przystąpienie do mnie kilkukrotnie, ale za każdym razem rezygnował. Raz pobił nawet Aarona, co muszę szczerze przyznać, zdenerwowało mnie i właśnie dlatego postanowiłem zrezygnować - mężczyzna podszedł oparł się biodrem o biurko i zaczął uważnym wzrokiem śledzić twarz dziewczyny. Bał się, że od nadmiaru informacji może stać się jej jakaś krzywda.
       Evelyn złapała się obiema rękoma za skronie i przesunęła nimi, odgarniając z twarzy czerwone włosy, które po chwili wróciły na swoje miejsce. Musiała dać sobie chwilę na przetrawienie pozyskanych informacje.
Lucius milczał, jednak nie zamierzał rezygnować z obserwacji dziewczyny. Po raz pierwszy przyznał przed sobą, że mu się podoba. Jednak nie tak, jak kobieta podoba się mężczyźnie. Podziwiał jej opanowanie i nieniknącą świeżość w obliczu tak dużej życiowej zmiany i niebezpieczeństwa. Zaczął oswajać się z myślą, że co raz bardziej zaczyna mu zależeć na tej drobnej rudowłosej. Na jej przynależności do gangu.
- Co ja ma teraz zrobić? - zapytała Eve. Poczuła się zagubiona.
- Po pierwsze zgódź się z nami zostać. Zapewnimy ci bezpieczeństwo i wszystko inne, czego będziesz potrzebowała.
- Odnajdziesz mojego brata? - nadzieja w głosie narastała bez jej woli.
- Zrobię co w mojej mocy.
Odchrząknęła szybko i znów przybrała stanowczą postawę.
- Z czym będzie się wiązało moje wstąpienie do... Ym, tego gangu?
- Przede wszystkim będziesz musiała zaznajomić się z panującymi tu zasadami. Nie są zbyt skomplikowane i wcale nie jest ich tak dużo jak myślisz.. Większość z nich nawiązuje do ratowania siebie i innych z opresji. Zaufanie, Evelyn. - dziewczyna poczuła się obco, słysząc swoje imię, po raz pierwszy z ust tego człowieka. Jednak nie było podbarwione irytacją, pogardą ani brakiem szacunku. W tym jednym słowie, zawarte było coś na kształt troski. Eve na nowo się zmieszała. Wizerunek umartwionego o swoje dzieci ojca zupełnie nie pasował do Luciusa.
- Bo, widzisz, jesteśmy raczej jak rodzina. Dbamy o siebie nawzajem jak tylko umiemy i nie damy się skrzywdzić. Pewnie się tego nie spodziewałaś, prawda?
- Nie... - pokręciła głową i powoli uniosła wzrok, który po raz pierwszy skrzyżował się ze wzrokiem Luciusa.
- Skoro oficjalnie jesteś jedną z nas to czuję się w obowiązku przedstawić cię reszcie rodziny. Przygotuj się na wieczór. Tylko bez przesady - znów wygłosił rozkaz. W końcu chwila słabości do Eve nie mogła trwać zbyt długo. - Tymczasem, lepiej porozmawiaj z Amadeusem. Nie dawno wrócił i pewnie gdzieś się tu kręci. Może nawet go już widziałaś...
- Bardzo możliwe - bąknęła schylając głowę, czym próbowała ukryć wstępujący na jej bladą twarz rumieniec. Nigdy w życiu nie czuła się tak dziwnie. Jak to się w ogóle stało, że tamten mężczyzna... Dlaczego ją dotknął...
Czuła, że nigdy nie zrozumie znaczenia tamtej sytuacji.
A teraz, znów miała spotkać się z nim...
- Poszukaj przy samochodach. Lubi tam przesiadywać... - Lucius wyrwał ją z zamyślenia.
- Dobrze... - wstała i skierowała się do wyjścia. Zanim otworzyła drzwi, chciała jeszcze coś powiedzieć, może nawet podziękować, ale mężczyzna, gestem dał jej do zrozumienia, że to nie jest potrzebne.

      Mężczyzna, z którym miała już okazję spotkać się twarzą w twarz, siedział na krześle tuż obok okazałego motoru i w otoczeniu wszelkiego rodzaju narzędzi oraz umazanych smarem ścierek. W dłoniach obracał śrubokręt i dokonywał ogólnych oględzin swojego pojazdu, przy czym nawet nie zauważył Eve, która chicho stawiając kroki, podchodziła co raz bliżej. W końcu, po raz kolejny tego dnia, w co ciężko było jej uwierzyć, zebrała się na odwagę i zaczepiła mężczyznę.
- Przepraszam, czy... - urwała, kiedy ich spojrzenia na krótko się spotkały. - Amadeus, tak?
- Tak - burknął.
- Ja... Jestem Evelyn. Lucius mnie do ciebie przysłał, bo... Podobno... Wiesz coś o moim...
- Nie wiem - urwał, po czym wstał i podszedł do Harleya. Ta ignorancja zdenerwowała rudą.
- Nie wiesz nic, czy nie wiesz, że coś wiesz? - rzuciła szybko, oczekując jasnej odpowiedzi.
- Posłuchaj, nie rozmawiam z byle kim o poważnych sprawach - powiedział, wyjmując z ust wykałaczkę, której Eve wcześniej nie zauważyła, przez jego dość długie ciemne włosy. Z jakiegoś powodu poczuła się urażona jego słowami, czego niestety nie potrafiła ukryć. Była zbyt zdenerwowana i rozkojarzona jego obecnością.
Za to Amadeus, widząc wyraz twarzy Evelyn nieco zmienił postawę.
- Dobra. Przepraszam... - rzucił szybko, ku jej zdziwieniu. - Jak ma na imię?
- Matthew.
- Matt... Beaverbrook, tak? - skinęła twierdząco.
- A... Tak... Powiedzmy, że miałem z nim do czynienia - podniósł z podłogi kawałek czystego materiału i wytarł w niego dłonie. - To twój brat?
- Tak. I zależy mi na odnalezieniu go...
- O Boże... - westchnął ciężko.
- Co?
- Zależy? Na odnalezieniu? Nie jesteśmy na kółku literackim. Tutaj język musi być bardziej... Treściwy. Mniej słów i jasność przekazu. Dziewczyna zupełnie nie rozumiała o co mu chodzi. Mieli rozmawiać o Matthew, a nie sposobie wypowiadania się w poszczególnych  środowiskach.
- Co to ma do rzeczy? - warknęła.
- Bądź bardziej stanowcza. Inaczej niczego nie osiągniesz. A tutaj, możesz nawet stracić życie.
Uniosła brwi. Przed chwilą Lucius wspominał o rodzinie, a scena, która się tu odgrywała, nie miała nic z nią wspólnego. Ruda usprawiedliwiała mężczyznę brakiem zaufania do obcych, ale były dla niej pewne granice, których nawet w takich sytuacjach nie powinno się przekraczać.
- Mów co wiesz o moim bracie. - prawie rozkazała. - Posłuchaj, mam już tego serdecznie dość. Tych wszystkich dziwnych intryg, pościgów i skakania z okien. Chcę po prostu się czegoś dowiedzieć, znaleźć brata i odzyskać święty spokój! - wreszcie to z siebie wyrzuciła, a Amadeus tylko na nią patrzył i czekał co nastąpi dalej.
- No?! Słucham?!
- I tu mnie zaskoczyłaś. - uśmiechnął się pod nosem. - Matthew, kiedy go spotkałem miała na ogonie dwóch frajerów od Hadesa. Postrzelili go, więc mu pomogłem. - wzruszył ramionami. - Zaprowadziłem go do emerytowanego lekarza. Nie wiem co się z nim dalej działo.
- Chyba nic dobrego, skoro do tej pory nie wrócił.
- Jak chcesz to mogę Cię któregoś dnia zawieść do tego dziadka. Może będzie coś wiedział...
- Może... - spuściła wzrok, a na twarzy mężczyzny pojawił się półuśmiech.
- Jak masz na imię? - zapytał po chwili ciszy.
- Evelyn. - odparła smutno, nie patrząc na niego.
- Cóż, Lucius na pewno będzie chciał nas zaskoczyć nowym członkiem stada... Zgaduję, że nie masz nic ciekawego do roboty... - dziewczyna uniosła luźno jedno ramię. - Hm... Chcesz się przejechać tym potworem? - natychmiast podniosła dłonie na wysokość klatki piersiowej i zaczęła kręcić nimi wraz z głową, otwierając szeroko oczy. Kilka razy miała okazję jeździć dość podobnym "potworem" z Mattem i nie należało to do jej ulubionych zajęć. - To pytanie retoryczne - zaśmiał się. - Zakładaj kask.

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Hope Land of Grafic