Uśmiechnięta rudowłosa odwiesiła fartuszek w swojej szafce i uprzednio żegnając się ze
wszystkimi znajomymi z pracy, wyszła na zewnątrz, przewieszając sobie torebkę
na zgiętej ręce i dzierżąc w dłoni telefon, który jakimś cudem udało jej się podładować, dzięki ładowarce koleżanki. Wysokie szpilki, które były
nieodzowną częścią jej stroju, wybijały równy rytm kroków na
chodniku. Rozejrzała się dookoła i przeszła szybkim krokiem na drugą stronę
ulicy, od razu wybierając numer swojego brata i przykładając telefon do ucha.
Nie odezwał się do niej od wczoraj i tym razem było dokładnie tak samo –
automatyczna sekretarka poinformowała Evelyn o rozładowanej baterii w telefonie
mężczyzny.
Po raz drugi tej nocy stanęła na przystanku autobusowym, czekając na podwózkę do domu. Może powinna poprosić brata, żeby kupił jej własny samochód. Chociaż... Chyba nie wypada. Przecież Matthew i tak musi bardzo się starać, żeby utrzymać ich mieszkanie. Nie może od tak po prostu pójść do niego i powiedzieć, że chce samochód. Mężczyzna najprawdopodobniej wziąłby sobie jej prośbę do serca. Z resztą teraz, kiedy zaginął takie myśli są nie na miejscu...
Jak tylko jej prywatna inaczej limuzyna zawitała na przystanek, dziewczyna wsiadła i bez wyrzutów sumienia zajęła miejsce siedzące. Zazwyczaj stała, ponieważ nie chciała skazywać na podróż w pozycji pionowej kogoś starszego, albo matkę z dzieckiem, ale tym razem pojazd był pusty.
Usadowiła się przy samym brudnym oknie, prawie na końcu i obserwowała światła latarni mijanych z równą prędkością. Świeciły mocniej lub słabiej, lecz prawdziwie złowrogą atmosferę nadawały dopiero te, które ledwie pobłyskiwały. Pomyślała, że za żadne skarby nie dała by się namówić na nocną wyprawę pieszo, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.
Nie zauważyła, kiedy autobus zajechał na przystanek i dopiero dźwięk otwieranych drzwi przywrócił ją do rzeczywistości. Z początku nie sądziła, że ktoś w ogóle wsiądzie, wszak było już dość późno i nie zwróciła uwagi na mężczyznę w czarnej kurtce, który pojawił się w jej polu widzenia. Dopiero kiedy jego ciężkie buty uderzyły kilka razy o metalową podłogę, Evelyn uniosła wzrok. Zobaczyła człowieka o wąskiej lekko niesymetrycznej twarzy, miedzianych włosach i z zarostem. Mężczyzna zajął miejsce stojące, niedaleko przed nią i cały czas poruszał rękoma, stukał podeszwami i wiercił się stojąc w miejscu. Do tego, prawie bez przerwy, przesuwał językiem po górnej wardze. Zrobił to także wtedy, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Przewrócił głowę i odsłonił napięte mięśnie karku oraz pulsujące tętnice, a w stosunkowo jasnych oczach
Evelyn dostrzegła pragnienie.
Pragnienie wyrządzania krzywdy i sprawiania bólu.
Intensywność i ciężar jego spojrzenia zmusił dziewczynę do spuszczenia wzroku, który zatrzymał się na lekko marszczonej powierzchni torebki, trzymanej na kolanach, a do jej uszu dobiegł chrzęst wybijanych stawów.
Na ogół ten odgłos wcale jej nie przeszkadzał, ale w obecnej sytuacji po jej plecach przeszły silne dreszcze.
Zaczęła błagać w myślach, żeby nieznajomemu nie przyszło do głowy podejść i o zgrozo, odezwać się, lecz jej modły nie zostały wysłuchane. Mężczyzna, nie zważając na nieostrożną jazdę kierowcy, puścił drążek i ruszył w jej kierunku, a gdy znalazł się tuż obok, nie usiadł tylko oparł nogę w glanie na siedzeniu i mocno nachylił się w kierunku rudowłosej.
Przez chwilę napawał się jej wyglądem i zapachem, dając obraz swoim odczuciom poprzez wyraz twarzy
I co raz szybszym przesuwaniem języka po wardze.
Evelyn wzdrygnęła się.
Tak bardzo żałowała wyboru siedzenia.
Tak daleko od jedynej osoby w autobusie - kierowcy...
- Cześć, sssłoneczko... - wysyczał i wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy. Dziewczyna mocniej przywarła do szyby. - My się znamy, prawda? Wgiął usta w szyderczym półuśmiechu i nie dając za wygraną, przejechał wierzchem palca wskazującego po policzku Eve. Przygryzła wargę. - Delikatna skóra...- w przeciętnym głosie zagościło zamroczone podniecenie. - Szkoda byłoby gdyby...
- Przepraszam, to mój przystanek - zebrała w sobie resztki odwagi rzuciła, kiedy zorientowała się, że pojazd zwalnia.
Spojrzała w jego zmrużone oczy z prawdziwą nienawiścią.
- Na twoim miejscu bardziej bym uważał... Pamiętaj, wiem gdzie mieszkasz... - z tymi słowami na ustach, usunął się z jej drogi, pozwalając na wyjście z autobusu.
Wiem gdzie mieszkasz...
To zdanie odbijało się złowieszczym echem od wnętrza czaszki Evelyn i przedzierało się przez jej myśli, pozostawiając w nich nieopanowany chaos. Nie wiedziała czego ten człowiek może chcieć i dlaczego cały czas ją śledzi, ale jedno, z jakiegoś powodu, było dla niej pewne. On ma coś wspólnego z zaginięciem Matthew.
Stała teraz na przystanku oddalonym o dobre 1,5 kilometra od domu, a jej dręczyciel odjeżdżał, nie dość, że właśnie w tamtym kierunku, to jeszcze pożegnał ją bardzo wymownym spojrzeniem i uśmiechem.
Będzie na mnie czekał..- ta myśl ukuła ją z tyłu głowy. - Nie mogę tam pójść...
Faktycznie, nie mogła, ponieważ mężczyzna miał już gotowy plan, który raczej nie spodobałby się rudowłosej. Za to, wydobyła z torebki portfel, a z niego kartkę z adresem.
Skoro nie wróci do domu to przynajmniej zrobi coś pożytecznego...
Przebiegła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się kolejny przystanek i sprawdziła rozkład jazdy.
Nie musiała czekać długo, ponieważ autobus podjechał już po kilku minutach.
Bez większego zastanowienia, które mogło spowodować zmianę zdania, wsiadła i przezornie, wybrała miejsce tuż za kierowcą.
Dobrze znał to miejsce, bo był tu nie raz, a ostatnio, dzisiejszego ranka. Zaczął chodzić w te i z powrotem, w oczekiwaniu na kolejny autobus.
Chciał jeszcze raz spotkać rudowłosą.
Chciał dotknąć jej bladej skóry.
Chciał sprawdzić jak głośno będzie błagać o litość.
Chciał podziwiać jej elastyczne ciało, wijące się i naprężające, kiedy przeprowadzi ostrze noża wzdłuż jej kręgosłupa...
Pomachał głową jak rozochocony rottweiler. I przesunął językiem po górnej wardze. Jak tylko przekonał się, że jego przyjaciółka nie wybrała kolejnego kursu, wpadł w złość. Nie sądził, że jest na tyle przezorna i skłonna do myślenia, gdyż uważał wszystkie kobiety za dmuchane, bezmózgie laleczki.
Klnąc pod nosem i powarkując, uderzał w plastikową ściankę przystanku i kopał tak mocno, że powstało na niej duże pęknięcie.
Wreszcie, wyciągnął z kieszeni dżinsów woreczek z tabletkami, zażył jedną, wygiął się jak detektyw w "Leonie zawodowcu" i szybkim krokiem ruszył w ciemność. Jego celem był opuszczony magazyn na obrzeżach miasta. Właśnie tam zazwyczaj spotykał się z szefem i pozostałymi członkami gangu i tak miało stać się również dzisiaj.
Gdy odnalazł znajome miejsce, podszedł do ogromnych drzwi przy starym wjeździe dla ciężarówek i prześlizgnął się przez powstałą szparę. Wewnątrz, jak zwykle, panowały egipskie ciemności, a światło z jednej magazynowej lampy wypłynęło, opasając jego ciało, dopiero gdy zrobił na oślep kilka kroków. Kiedy stanął w jasnym kręgu zebrał się w sobie i krzyknął.
- Jest tu kto? Szefie?! - najpierw usłyszał wyłącznie echo, ale już po chwili rozpoznał między odbiciami głos swego pracodawcy.
- Informacje szybko się rozchodzą... Zawiodłem się na tobie, Bazylu - powiedział powoli, ale jadowicie.
- Dlaczego?- oburzył się mężczyzna. W jego głosie zabrzmiał jednak strach. Wiedział bardzo dobrze co się zaraz stanie.
- Miałeś, mój drogi, obserwować dziewczynę... - umilknął, a potem wrzasnął. - A nie się z nią konfrontować! - następnie odchrząkną, odczekał kilka sekund i kontynuował.
- Widzę, że muszę dokładniej przemyśleć następny wybór donosiciela...
- Ja, ja... przepraszam, ale, ale... - zaczął się jąkać ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Wciąż nie mógł ustać w miejscu.
- Wiem, Bazylu... - gdzieś w oddali błysnęła srebrna rączka laski. - Posłuchaj, znam twoje upodobania, ale nie możemy tłumaczyć nimi twoich wyskoków... Przykro mi, ale muszę cię ukarać. Miłego wieczoru. Dobranoc.
Kroki, trzask drzwi na końcu wielkiej hali, potem chwilowa cisza. Bazyl obracał się w dookoła, mając nadzieję, że dostrzeże coś w ciemnościach.
Jego przerażenie osiągnęło najwyższy poziom, kiedy dostrzegł twarze swoich kompanów z gangu, stojących poza kręgiem światła i dzierżących kije bejsbolowe i łomy. Otoczyli go. Jeden z nich przemówił, a Bazyl rozpoznał głos przyjaciela.
- Przepraszamy... Wiesz, że musimy...
Adres z kartki zaprowadził ją pod zniszczony, czteropiętrowy blok. Brama z odpowiednim numerem ledwo trzymała się na zawiasach, ściany pokrywały obrazy, bądź znaki wykonane sprejami, a okna mieszkań były tak brudne, że w większości nie potrzebne było wieszanie firanek. Evelyn przełknęła ślinę i podeszła do metalowych drzwi. Szarpnęła za klamkę i weszła na śmierdzącą klatkę schodową, oświetlaną czerwonymi żarówkami. Podświadomie, zaczynała żałować, że wybrała się tu sama, ale nie było już odwrotu.
Poszukiwane mieszkanie odnalazła na trzecim piętrze. Drzwi z jasnego drewna, pomazane czerwonym sprejem, musiały skrywać coś złego, obcego dziewczynie, gdyż z wnętrza usłyszała krzyki, pojękiwania i głośną muzykę. Chwilę stała w bezruchu i nasłuchiwała. Zaczęła wmawiać sobie, że musi poczekać na odpowiedni moment, ale doskonale wiedziała, że to bzdura... No nic.. Nie mogła stchórzyć... Zapukała tak mocno, że zabolały ją kłykcie. Dźwięki za drzwiami na chwilę straciły swą intensywność, a po chwili zamek drzwi zgrzytnął i w powstałej szczelinie pojawiło pół twarzy mieszkańca. Gdy zobaczył piękną rudowłosą kobietę, otworzył szerzej i zmierzył ją wzrokiem.
- W czym mogę pomóc - zapytał, szybko wyrzucając słowa.
- Mam kilka pytań... - odparła z lekką odrazą, widząc grubego, łysego mężczyznę w białej i mocno zaplamionej koszulce.
- Zamieniam się w słuch... - uśmiechnął się paskudnie.
- Zna Pan może Matta Beaverbrook'a? Zaginął wczoraj, a w jego portfelu znalazłam Pański adres.
- Nie, nie... Nie kojarzę go... Ale może wejdziesz i opiszesz go dokładniej? - dziewczyna puściła to mimo uszu.
- Dość wysoki, szczupły z fryzurą na jeża. Około 25 lat... Niebieskie oczy... Zazwyczaj chodzi w bluzie...- mówiła to co przyszło jej na myśl.
Grubas podrapał się po podwójnym podbródku i spojrzał w górę.
- Taak... Być może kojarzę gościa. Handlował koką prawda? Zawsze miał świetny towar..
- Słucham? Nic mi o tym nie wiadomo... Widocznie nie mówimy o tej samej osobie... Przepraszam. - poczuła niesamowity zawód i już miała odejść.
- Być może... Ale jeśli chcesz się upewnić, możesz odwiedzić człowieka, który wie wszystko o wszystkich.
Odwróciła się szybko i z nadzieją spojrzała na mężczyznę.
- Poproszę adres...
Jak tylko jej prywatna inaczej limuzyna zawitała na przystanek, dziewczyna wsiadła i bez wyrzutów sumienia zajęła miejsce siedzące. Zazwyczaj stała, ponieważ nie chciała skazywać na podróż w pozycji pionowej kogoś starszego, albo matkę z dzieckiem, ale tym razem pojazd był pusty.
Usadowiła się przy samym brudnym oknie, prawie na końcu i obserwowała światła latarni mijanych z równą prędkością. Świeciły mocniej lub słabiej, lecz prawdziwie złowrogą atmosferę nadawały dopiero te, które ledwie pobłyskiwały. Pomyślała, że za żadne skarby nie dała by się namówić na nocną wyprawę pieszo, zwłaszcza po ostatnich wydarzeniach.
Nie zauważyła, kiedy autobus zajechał na przystanek i dopiero dźwięk otwieranych drzwi przywrócił ją do rzeczywistości. Z początku nie sądziła, że ktoś w ogóle wsiądzie, wszak było już dość późno i nie zwróciła uwagi na mężczyznę w czarnej kurtce, który pojawił się w jej polu widzenia. Dopiero kiedy jego ciężkie buty uderzyły kilka razy o metalową podłogę, Evelyn uniosła wzrok. Zobaczyła człowieka o wąskiej lekko niesymetrycznej twarzy, miedzianych włosach i z zarostem. Mężczyzna zajął miejsce stojące, niedaleko przed nią i cały czas poruszał rękoma, stukał podeszwami i wiercił się stojąc w miejscu. Do tego, prawie bez przerwy, przesuwał językiem po górnej wardze. Zrobił to także wtedy, gdy ich spojrzenia się spotkały.
Przewrócił głowę i odsłonił napięte mięśnie karku oraz pulsujące tętnice, a w stosunkowo jasnych oczach
Evelyn dostrzegła pragnienie.
Pragnienie wyrządzania krzywdy i sprawiania bólu.
Intensywność i ciężar jego spojrzenia zmusił dziewczynę do spuszczenia wzroku, który zatrzymał się na lekko marszczonej powierzchni torebki, trzymanej na kolanach, a do jej uszu dobiegł chrzęst wybijanych stawów.
Na ogół ten odgłos wcale jej nie przeszkadzał, ale w obecnej sytuacji po jej plecach przeszły silne dreszcze.
Zaczęła błagać w myślach, żeby nieznajomemu nie przyszło do głowy podejść i o zgrozo, odezwać się, lecz jej modły nie zostały wysłuchane. Mężczyzna, nie zważając na nieostrożną jazdę kierowcy, puścił drążek i ruszył w jej kierunku, a gdy znalazł się tuż obok, nie usiadł tylko oparł nogę w glanie na siedzeniu i mocno nachylił się w kierunku rudowłosej.
Przez chwilę napawał się jej wyglądem i zapachem, dając obraz swoim odczuciom poprzez wyraz twarzy
I co raz szybszym przesuwaniem języka po wardze.
Evelyn wzdrygnęła się.
Tak bardzo żałowała wyboru siedzenia.
Tak daleko od jedynej osoby w autobusie - kierowcy...
- Cześć, sssłoneczko... - wysyczał i wyciągnął dłoń w kierunku jej twarzy. Dziewczyna mocniej przywarła do szyby. - My się znamy, prawda? Wgiął usta w szyderczym półuśmiechu i nie dając za wygraną, przejechał wierzchem palca wskazującego po policzku Eve. Przygryzła wargę. - Delikatna skóra...- w przeciętnym głosie zagościło zamroczone podniecenie. - Szkoda byłoby gdyby...
- Przepraszam, to mój przystanek - zebrała w sobie resztki odwagi rzuciła, kiedy zorientowała się, że pojazd zwalnia.
Spojrzała w jego zmrużone oczy z prawdziwą nienawiścią.
- Na twoim miejscu bardziej bym uważał... Pamiętaj, wiem gdzie mieszkasz... - z tymi słowami na ustach, usunął się z jej drogi, pozwalając na wyjście z autobusu.
Wiem gdzie mieszkasz...
To zdanie odbijało się złowieszczym echem od wnętrza czaszki Evelyn i przedzierało się przez jej myśli, pozostawiając w nich nieopanowany chaos. Nie wiedziała czego ten człowiek może chcieć i dlaczego cały czas ją śledzi, ale jedno, z jakiegoś powodu, było dla niej pewne. On ma coś wspólnego z zaginięciem Matthew.
Stała teraz na przystanku oddalonym o dobre 1,5 kilometra od domu, a jej dręczyciel odjeżdżał, nie dość, że właśnie w tamtym kierunku, to jeszcze pożegnał ją bardzo wymownym spojrzeniem i uśmiechem.
Będzie na mnie czekał..- ta myśl ukuła ją z tyłu głowy. - Nie mogę tam pójść...
Faktycznie, nie mogła, ponieważ mężczyzna miał już gotowy plan, który raczej nie spodobałby się rudowłosej. Za to, wydobyła z torebki portfel, a z niego kartkę z adresem.
Skoro nie wróci do domu to przynajmniej zrobi coś pożytecznego...
Przebiegła na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się kolejny przystanek i sprawdziła rozkład jazdy.
Nie musiała czekać długo, ponieważ autobus podjechał już po kilku minutach.
Bez większego zastanowienia, które mogło spowodować zmianę zdania, wsiadła i przezornie, wybrała miejsce tuż za kierowcą.
~*~
Jakiś czas później, w innej części miasta z takiego samego pojazdu wysiadł mężczyzna.Dobrze znał to miejsce, bo był tu nie raz, a ostatnio, dzisiejszego ranka. Zaczął chodzić w te i z powrotem, w oczekiwaniu na kolejny autobus.
Chciał jeszcze raz spotkać rudowłosą.
Chciał dotknąć jej bladej skóry.
Chciał sprawdzić jak głośno będzie błagać o litość.
Chciał podziwiać jej elastyczne ciało, wijące się i naprężające, kiedy przeprowadzi ostrze noża wzdłuż jej kręgosłupa...
Pomachał głową jak rozochocony rottweiler. I przesunął językiem po górnej wardze. Jak tylko przekonał się, że jego przyjaciółka nie wybrała kolejnego kursu, wpadł w złość. Nie sądził, że jest na tyle przezorna i skłonna do myślenia, gdyż uważał wszystkie kobiety za dmuchane, bezmózgie laleczki.
Klnąc pod nosem i powarkując, uderzał w plastikową ściankę przystanku i kopał tak mocno, że powstało na niej duże pęknięcie.
Wreszcie, wyciągnął z kieszeni dżinsów woreczek z tabletkami, zażył jedną, wygiął się jak detektyw w "Leonie zawodowcu" i szybkim krokiem ruszył w ciemność. Jego celem był opuszczony magazyn na obrzeżach miasta. Właśnie tam zazwyczaj spotykał się z szefem i pozostałymi członkami gangu i tak miało stać się również dzisiaj.
Gdy odnalazł znajome miejsce, podszedł do ogromnych drzwi przy starym wjeździe dla ciężarówek i prześlizgnął się przez powstałą szparę. Wewnątrz, jak zwykle, panowały egipskie ciemności, a światło z jednej magazynowej lampy wypłynęło, opasając jego ciało, dopiero gdy zrobił na oślep kilka kroków. Kiedy stanął w jasnym kręgu zebrał się w sobie i krzyknął.
- Jest tu kto? Szefie?! - najpierw usłyszał wyłącznie echo, ale już po chwili rozpoznał między odbiciami głos swego pracodawcy.
- Informacje szybko się rozchodzą... Zawiodłem się na tobie, Bazylu - powiedział powoli, ale jadowicie.
- Dlaczego?- oburzył się mężczyzna. W jego głosie zabrzmiał jednak strach. Wiedział bardzo dobrze co się zaraz stanie.
- Miałeś, mój drogi, obserwować dziewczynę... - umilknął, a potem wrzasnął. - A nie się z nią konfrontować! - następnie odchrząkną, odczekał kilka sekund i kontynuował.
- Widzę, że muszę dokładniej przemyśleć następny wybór donosiciela...
- Ja, ja... przepraszam, ale, ale... - zaczął się jąkać ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę. Wciąż nie mógł ustać w miejscu.
- Wiem, Bazylu... - gdzieś w oddali błysnęła srebrna rączka laski. - Posłuchaj, znam twoje upodobania, ale nie możemy tłumaczyć nimi twoich wyskoków... Przykro mi, ale muszę cię ukarać. Miłego wieczoru. Dobranoc.
Kroki, trzask drzwi na końcu wielkiej hali, potem chwilowa cisza. Bazyl obracał się w dookoła, mając nadzieję, że dostrzeże coś w ciemnościach.
Jego przerażenie osiągnęło najwyższy poziom, kiedy dostrzegł twarze swoich kompanów z gangu, stojących poza kręgiem światła i dzierżących kije bejsbolowe i łomy. Otoczyli go. Jeden z nich przemówił, a Bazyl rozpoznał głos przyjaciela.
- Przepraszamy... Wiesz, że musimy...
~*~
W tym samych czasie, po drugiej stronie miasta, Evelyn szła w szpilkach po nie równym chodniku przylegającym do odrapanego budynku, starając się unikać wszelkich głębszych pęknięć. Zastanawiał ją człowiek, z którym spotkał się jej brat. Chwyciła się myśli z nim związanych, żeby stłumić czymś strach. Nerwowo odwróciła się, aby upewnić się, czy znowu nie jest śledzona, ale tym razem na prawdę była sama...Adres z kartki zaprowadził ją pod zniszczony, czteropiętrowy blok. Brama z odpowiednim numerem ledwo trzymała się na zawiasach, ściany pokrywały obrazy, bądź znaki wykonane sprejami, a okna mieszkań były tak brudne, że w większości nie potrzebne było wieszanie firanek. Evelyn przełknęła ślinę i podeszła do metalowych drzwi. Szarpnęła za klamkę i weszła na śmierdzącą klatkę schodową, oświetlaną czerwonymi żarówkami. Podświadomie, zaczynała żałować, że wybrała się tu sama, ale nie było już odwrotu.
Poszukiwane mieszkanie odnalazła na trzecim piętrze. Drzwi z jasnego drewna, pomazane czerwonym sprejem, musiały skrywać coś złego, obcego dziewczynie, gdyż z wnętrza usłyszała krzyki, pojękiwania i głośną muzykę. Chwilę stała w bezruchu i nasłuchiwała. Zaczęła wmawiać sobie, że musi poczekać na odpowiedni moment, ale doskonale wiedziała, że to bzdura... No nic.. Nie mogła stchórzyć... Zapukała tak mocno, że zabolały ją kłykcie. Dźwięki za drzwiami na chwilę straciły swą intensywność, a po chwili zamek drzwi zgrzytnął i w powstałej szczelinie pojawiło pół twarzy mieszkańca. Gdy zobaczył piękną rudowłosą kobietę, otworzył szerzej i zmierzył ją wzrokiem.
- W czym mogę pomóc - zapytał, szybko wyrzucając słowa.
- Mam kilka pytań... - odparła z lekką odrazą, widząc grubego, łysego mężczyznę w białej i mocno zaplamionej koszulce.
- Zamieniam się w słuch... - uśmiechnął się paskudnie.
- Zna Pan może Matta Beaverbrook'a? Zaginął wczoraj, a w jego portfelu znalazłam Pański adres.
- Nie, nie... Nie kojarzę go... Ale może wejdziesz i opiszesz go dokładniej? - dziewczyna puściła to mimo uszu.
- Dość wysoki, szczupły z fryzurą na jeża. Około 25 lat... Niebieskie oczy... Zazwyczaj chodzi w bluzie...- mówiła to co przyszło jej na myśl.
Grubas podrapał się po podwójnym podbródku i spojrzał w górę.
- Taak... Być może kojarzę gościa. Handlował koką prawda? Zawsze miał świetny towar..
- Słucham? Nic mi o tym nie wiadomo... Widocznie nie mówimy o tej samej osobie... Przepraszam. - poczuła niesamowity zawód i już miała odejść.
- Być może... Ale jeśli chcesz się upewnić, możesz odwiedzić człowieka, który wie wszystko o wszystkich.
Odwróciła się szybko i z nadzieją spojrzała na mężczyznę.
- Poproszę adres...
~*~
Noc spowiła gorące przedmieścia Los Angeles. Evelyn rozejrzała się dookoła, mierząc uważnym spojrzeniem okolicę, w której niedawno się znalazła. Co druga lampa była spalona, w powietrzu unosił się zapach rozkładających się śmieci, pomieszany z odorem alkoholu. Dziewczyna skuliła się nieznacznie, przez co kaptur bardziej opadł na jej twarz, przysłaniając ja w większym stopniu i schowała dłonie do kieszeni. Chciała się stąd jak najszybciej ulotnić, ale nie mogła się teraz poddać i zrezygnować z szansy dowiedzenia się czegokolwiek o swoim bracie.
W pewnym sensie była zawiedziona jego postawą. Zawsze wydawało jej się, że może mu w pełni zaufać i mówiła o wszystkim, czym chciała się z kimś podzielić. Nawet, jeśli wstydziła się swojego postępowania, to i tak bratu zawsze przyznawała się do największych błędów, jakie popełniła w życiu. Jednak jak widać ta zasada nie działała w obydwie strony. Matthew zataił tak ważną rzecz...
Gdyby tylko przyszedł do niej i wytłumaczył całą tą, chorą sytuację, to starałaby się z całej siły pomóc. Nawet, gdyby musiała znaleźć sobie dodatkową pracę i zrezygnować z życia prywatnego, to nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby wmieszał się w cokolwiek, co jest związane z gangami, narkotykami i tym podobnymi. Nie zasługiwał na takie życie, a ona nie chciała martwić się o niego na każdym kroku.
Przystanęła w miejscu, widząc światła, dochodzące z niewielkich okien. Odetchnęła głęboko, powtarzając sobie w myślach, że już nie może zrezygnować i po raz kolejny pokazać, jak dużym jest tchórzem. Zamrugała kilkukrotnie, odganiając spod powiek nieproszone łzy, które pojawiły się tam pod wpływem ogromnego przerażenia. Zacisnęła dłonie w pięści, nie zważając na ostre pieczenie delikatnej skóry w miejscach, w których wbijały się paznokcie. Znów ruszyła przed siebie, starając się zignorować zaciekawione spojrzenia kilku mężczyzn, najprawdopodobniej patrolujących cały teren.
Stanęła przed drewnianymi, zjedzonymi w dużym stopniu przez korniki, drzwiami i zapukała w nie delikatnie. Spięła się w sobie, słysząc za sobą śmiechy. Zacisnęła na chwile powieki, po czym po prostu nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia. Cofnęła się o krok, zasłaniając usta dłonią, kiedy tylko uderzył w nią odór alkoholu, pomieszany z tanimi fajkami. Zmrużyła oczy, starając się je przyzwyczaić do dymu, jaki panował dookoła. Usłyszała z wnętrza ciche jęki, ale i tak ruszyła przed siebie. Powstrzymała odruch wymiotny, widząc roznegliżowaną dziewczynę na biurku i podstarzałego mężczyznę, który ją posuwał. Nigdy nie miała okazji być świadkiem takiej sceny i miała cichą nadzieję, że to już więcej się nie powtórzy.
- Kogo kurwa niesie? - warknął facet, wychodząc z rozkraczonej panny i zasuwając rozporek. Evelyn stała przez chwilę osłupiała, ale szybko doszła do siebie i odezwała się niepewnym, cichym głosem.
- Chcę porozmawiać - ruda sama ledwo usłyszała swój głos, ale nie miała odwagi, żeby podnieść go chociażby o ton.
- A co dostanę za tą rozmowę? - mężczyzna uderzył dziewczynę na odchodne w pośladek, na co tylko podskoczyła i opuściła pomieszczenie. Evelyn wzdrygnęła się nieznacznie, co postarała się od razu zamaskować.
- Chce tylko dowiedzieć się, co z moim bratem - burknęła, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Nagle zatęskniła za świeżym powietrzem i poczuciem bezpieczeństwa, które nagle zniknęło.
- U mnie w gangu jest dużo braci. Mogłabyś bardziej sprecyzować, o którego ci chodzi - zaśmiał się, rozsiadając się w swoim fotelu i machnął ręką na rudą, żeby zrobiła to samo. Ona tylko pokiwała przecząco głową. Zdecydowanie naoglądała się zbyt dużej ilości kryminałów, żeby teraz od tak po prostu zająć miejsce, które wskazał jej gangster.
- Beaverbrook - na twarzy faceta pojawiło się głębokie zamyślenia, a później odraza, jakiej nie da się opisać słowami. Po plecach dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Ten kutas zajebał mi cztery działki narkotyków i spierdolił chuj wie gdzie! - krzyknął, uderzając z całej siły dłońmi w blat. Ev podskoczyła, od razu zaczynając się cofać. - Ale skoro twierdzisz, że jesteś jego siostrą, to przekaż mu, że jeśli nie odda mi tych dragów w przeciągu tygodnia, to tobie może stać się krzywda - uśmiechnął się do niej tryumfująco, kiedy zauważył w jej oczach przerażenie. Uwielbiał doprowadzać ludzi do takiego stanu, a już szczególnie kobiety. Czuł się wtedy samcem alfa, dzięki czemu wszyscy go słuchali, a jego pozycja była niezagrożona.
Evelyn odwróciła się na pięcie i zaczęła biec przed siebie, nie zwracając uwagi na rozbawione spojrzenia mijanych mężczyzn i kobiet. Liczył się tylko fakt, że chce uratować własną skórę przed psychopatycznym facetem, który ma zamiar zemścić się na niej za to, co zrobił jej brat. Nie wiedziała, co to było i raczej ją to nie interesowało, ale nie chciała również ginąć z tego powodu.
Zatrzymała się dopiero, kiedy dotarła do głównej ulicy i miała pewność, że nic jej się nie stanie. W głębi ducha żałowała, że chciała spotkać się z tym psychopatą. Tylko wpakowała się w jeszcze większe kłopoty, niż te, w których znajdowała się dotychczas. Zdusiła w sobie spazmatyczny szloch, prostując swoją sylwetkę i ruszając przed siebie. Najważniejsze teraz jest, żeby jak najszybciej znalazła się w swoim domu.
Gdyby tylko przyszedł do niej i wytłumaczył całą tą, chorą sytuację, to starałaby się z całej siły pomóc. Nawet, gdyby musiała znaleźć sobie dodatkową pracę i zrezygnować z życia prywatnego, to nigdy nie pozwoliłaby na to, żeby wmieszał się w cokolwiek, co jest związane z gangami, narkotykami i tym podobnymi. Nie zasługiwał na takie życie, a ona nie chciała martwić się o niego na każdym kroku.
Przystanęła w miejscu, widząc światła, dochodzące z niewielkich okien. Odetchnęła głęboko, powtarzając sobie w myślach, że już nie może zrezygnować i po raz kolejny pokazać, jak dużym jest tchórzem. Zamrugała kilkukrotnie, odganiając spod powiek nieproszone łzy, które pojawiły się tam pod wpływem ogromnego przerażenia. Zacisnęła dłonie w pięści, nie zważając na ostre pieczenie delikatnej skóry w miejscach, w których wbijały się paznokcie. Znów ruszyła przed siebie, starając się zignorować zaciekawione spojrzenia kilku mężczyzn, najprawdopodobniej patrolujących cały teren.
Stanęła przed drewnianymi, zjedzonymi w dużym stopniu przez korniki, drzwiami i zapukała w nie delikatnie. Spięła się w sobie, słysząc za sobą śmiechy. Zacisnęła na chwile powieki, po czym po prostu nacisnęła klamkę i weszła do pomieszczenia. Cofnęła się o krok, zasłaniając usta dłonią, kiedy tylko uderzył w nią odór alkoholu, pomieszany z tanimi fajkami. Zmrużyła oczy, starając się je przyzwyczaić do dymu, jaki panował dookoła. Usłyszała z wnętrza ciche jęki, ale i tak ruszyła przed siebie. Powstrzymała odruch wymiotny, widząc roznegliżowaną dziewczynę na biurku i podstarzałego mężczyznę, który ją posuwał. Nigdy nie miała okazji być świadkiem takiej sceny i miała cichą nadzieję, że to już więcej się nie powtórzy.
- Kogo kurwa niesie? - warknął facet, wychodząc z rozkraczonej panny i zasuwając rozporek. Evelyn stała przez chwilę osłupiała, ale szybko doszła do siebie i odezwała się niepewnym, cichym głosem.
- Chcę porozmawiać - ruda sama ledwo usłyszała swój głos, ale nie miała odwagi, żeby podnieść go chociażby o ton.
- A co dostanę za tą rozmowę? - mężczyzna uderzył dziewczynę na odchodne w pośladek, na co tylko podskoczyła i opuściła pomieszczenie. Evelyn wzdrygnęła się nieznacznie, co postarała się od razu zamaskować.
- Chce tylko dowiedzieć się, co z moim bratem - burknęła, krzyżując ręce na wysokości klatki piersiowej. Nagle zatęskniła za świeżym powietrzem i poczuciem bezpieczeństwa, które nagle zniknęło.
- U mnie w gangu jest dużo braci. Mogłabyś bardziej sprecyzować, o którego ci chodzi - zaśmiał się, rozsiadając się w swoim fotelu i machnął ręką na rudą, żeby zrobiła to samo. Ona tylko pokiwała przecząco głową. Zdecydowanie naoglądała się zbyt dużej ilości kryminałów, żeby teraz od tak po prostu zająć miejsce, które wskazał jej gangster.
- Beaverbrook - na twarzy faceta pojawiło się głębokie zamyślenia, a później odraza, jakiej nie da się opisać słowami. Po plecach dziewczyny przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
- Ten kutas zajebał mi cztery działki narkotyków i spierdolił chuj wie gdzie! - krzyknął, uderzając z całej siły dłońmi w blat. Ev podskoczyła, od razu zaczynając się cofać. - Ale skoro twierdzisz, że jesteś jego siostrą, to przekaż mu, że jeśli nie odda mi tych dragów w przeciągu tygodnia, to tobie może stać się krzywda - uśmiechnął się do niej tryumfująco, kiedy zauważył w jej oczach przerażenie. Uwielbiał doprowadzać ludzi do takiego stanu, a już szczególnie kobiety. Czuł się wtedy samcem alfa, dzięki czemu wszyscy go słuchali, a jego pozycja była niezagrożona.
Evelyn odwróciła się na pięcie i zaczęła biec przed siebie, nie zwracając uwagi na rozbawione spojrzenia mijanych mężczyzn i kobiet. Liczył się tylko fakt, że chce uratować własną skórę przed psychopatycznym facetem, który ma zamiar zemścić się na niej za to, co zrobił jej brat. Nie wiedziała, co to było i raczej ją to nie interesowało, ale nie chciała również ginąć z tego powodu.
Zatrzymała się dopiero, kiedy dotarła do głównej ulicy i miała pewność, że nic jej się nie stanie. W głębi ducha żałowała, że chciała spotkać się z tym psychopatą. Tylko wpakowała się w jeszcze większe kłopoty, niż te, w których znajdowała się dotychczas. Zdusiła w sobie spazmatyczny szloch, prostując swoją sylwetkę i ruszając przed siebie. Najważniejsze teraz jest, żeby jak najszybciej znalazła się w swoim domu.
Jejku. Weszłam na twojego bloga z przypadku. Lubię klimaty typu zły chłopczyk z gangu zapatrzony w poukładaną dziewczynkę. Twój blog to mój klimacik także spodziewaj się mnie tu XD
OdpowiedzUsuńPiszemy we dwie, ale nie wiem, czy Beaverbrook jest taka grzeczna xd
Usuń