Wiedziała, że to zły pomysł. Wiedziała, że nie powinna była się dać na to namówić. Była przedostatnią Beaverbrook, kto wie czy nie ostatnią, a zgodziła się na ryzykowną jazdę z tym gburowatym nieznajomym... Zaczęła robić sobie wyrzuty, ale agresywny skręt zupełnie wybił jej to z głowy. Mocniej przylgnęła do pleców Amadeusa, walcząc z narastającym poczuciem zmieszania. Z jakiegoś powodu miała wrażenie, że mężczyzna uśmiechnął się pod masywnym kaskiem.
Kolejny skręt. Jej drobne ciało zadrżało. Ostatnio na takiej maszynie jeździła z bratem, a on prowadził tak ostrożnie, żeby tylko nic się nie stało jego małej księżniczce. Amadeusowi najwyraźniej wcale na tym nie zależało. Na prostej drodze jechał tak szybko, że mijane samochody były tylko rozmytymi cieniami, a zakręty, jak już zdążyła się przekonać, brał tak ostro, że spodziewała się skręconego karku, a nie kierownicy.
Tak przy okazji, nie wiedziała dokąd ten mężczyzna zamierza ją zawieść. Do pewnego momentu kojarzyła poszczególne ulice i budynki LA, ale teraz, zupełnie nie rozpoznawała mijanych obiektów. Pewnie wyjechali za granice miasta, a jedynym tego plusem było to, że na tej drodze było trochę mniej samochodów co wiązało się z mniejszym ryzykiem wypadku.
Mężczyzna, jakby czytając jej w myślach, przyspieszył. Dziewczyna znów zwiększyła siłę uścisku i minimalnie poprawiła się na siedzeniu. Po raz pierwszy od dawna zaczęła się modlić. Wszystkie modlitwy, których nauczyła ją kiedyś babcia, w przeciągu kilku sekund powróciły i przewijały się teraz w jej umyśle. Błagała wszystkie świętości, żeby uchroniły ich od jakiegoś poważnego wypadku.
Kiedy maszyna zaczęła leniwie zwalniać, napięcie w ciele Eve również zaczęło znikać. Do pewnego stopnia. Amadeus zatrzymał się na parkingu obok jednego ze słynnych amerykańskich barów przydrożnych, serwujących hot dogi i ledwo ciepłą lurowatą kawę. Miejsce absolutnie pasowało do stereotypu baru. Było obskurne, a tuż pod ścianą brudnego budynku, która pierwotnie była biała, stał szereg motocykli, podobnych temu, na którym przyjechali. Amadeus zsiadł ze swojego i szybkom ruchem zaciągnął kask. Ruda poszła w jego ślady, jednak nie obyło się bez drobnych trudności przy oswobodzeniu się z nietypowego dla niej nakrycia głowy. Mężczyzna nic sobie z tego nie zrobił, za to odłożywszy kask, odwrócił się i luźnym krokiem, lekko rozkołysanym, ruszył w kierunku drzwi baru.
Eve dogoniła go, kiedy zatrzymał się pod samym, starym i ledwo świecącym szyldem, będącym nazwą lokalu. Ostrożnie spojrzała na towarzysza. Ten, wyciągnął paczkę papierosów z wewnętrznej kieszeni skórzanej kamizelki i odpalił jednego, nie patrząc na dziewczynę, ani nie częstując jej.
- Uważaj - mruknął, trzymając papierosa już w ustach i wszedł do środka. Nawet nie zauważyła, kiedy Amadeus chwycił ją za rękę i pociągnął za sobą.
W środku panowała zupełnie inna atmosfera niż na zewnątrz. Tutaj, ku zdziwieniu Evelyn było bardzo spokojnie. Harleyowcy, przypuszczalni właściciele tamtych maszyn siedzieli, w grupie na końcu lokalu, kelnerki nawet nie udawały, że robią cokolwiek za ladą, a pozostali klienci popijali kawę, jakby w zwolnionym tempie. Eve uniosła brwi, rozglądając się, a Amadeus pociągnął ją do najbliższego wolnego stolika. Nie zamierzała zwlekać z pytaniami.
- Dlaczego mnie tu przywiozłeś? - szybko skrzyżowała ramiona na piersi.
- Żeby coś Ci pokazać.
- Co?
- Wszystko w swoim czasie...
Mówił, powoli wypowiadając słowa i nie odrywając wzroku od dziewczyny, przez co musiała walczyć ze sobą o zachowanie resztek pewności siebie. Jednocześnie usiłowała zapanować nad narastającą irytacją.
- O co Ci właściwie chodzi?- zapytała, choć wcale nie planowała tego zrobić. I nie spodziewała się tak szybkiej i konkretnej odpowiedzi.
- Chcę Ci uświadomić, dlaczego nie powinnaś godzić się ze wszystkimi zachciankami i żądaniami Luciusa.
Ruda otworzyła usta, ale zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, Amadeus złożył zamówienie na dwie czarne kawy, szybko zapisane przez kelnerkę, która przed sekundą podeszła do ich stolika. Następnie mężczyzna zwrócił się znów do Eve.
- Widzisz tamtych facetów? - nachylił się nieznacznie w jej kierunku. - Połowa z nich to dostawcy Luciusa. Nie są przez niego opłacani, tak wysoko jakby tego chcieli, a boją się podskakiwać. Za to wyżywają się na wszystkich członkach naszej rodzinki, gdy tylko się spotkamy.
- Chcesz mi powiedzieć, że przywiozłeś mnie tu na pewną śmierć?
- Nie do końca...- zaciągnął się papierosem tak, jak Eve nigdy.
- Pozwól rzeczom się dziać...
- To żart?
- To Augustus jest od żartów.
- Świetnie.. - opadła zrezygnowana na oparcie krzesła.
Amadeus posłał jej spojrzenie, którego Evelyn nie umiała przyporządkować do żadnej z konkretnych kategorii. Następnie leniwie się odwrócił i zawisł na oparciu w oczekiwaniu na coś, czego podświadomie się spodziewała. Dosłownie kilka sekund później, nad szumem rozmów nielicznych klientów baru rozległ się donośny, ciężki głos jednego z motocyklistów, po którym zapadła głucha cisza.
- Proszę, proszę! Kto to zawitał w nasze skromne progi... - tym słowom zawtórował ociężały rechot pozostałych. - Mozart! Co cię tu sprowadza? - z samego centrum zgromadzenia wyłonił się wysoki i gruby facet, ubrany w jeans i skórę, z siwą brodą zakrywającą całkiem podwójny podbródek i szyję. Na tłustych i rzadkich włosach zawiązaną miał czarną bandanę, a na nadgarstkach świeciło się złoto. Zaczął się powoli zbliżać, stukając obcasami kowbojek o glazurę. Amadeus milczał, a Evelyn starała się nad sobą zapanować. Jednocześnie układała w głowie plan na każdą okoliczność. Robiła to instynktownie, w każdej sytuacji. Tym razem założeniem jednego z tych planów było sięgnięcie po nóż, leżący na stercie nie posprzątanych po poprzednich bywalcach baru talerzy. Szybkim ruchem złapała sztuciec, modląc się o niezauważalność tego gestu. Mocno zacisnęła na nim palce, czekając na rozwój sytuacji. Motocyklista podszedł do ich stołu i oparł się o niego, uderzając wcześniej o blat pięściami. Wiele kosztowało Eve, żeby nie podskoczyć.
- Pete... - głos Amadeusa nieco ją uspokoił.
- Widzę, że ciągle szukasz zwady... - Pete westchną, chichocząc. -Ale tym razem nie jesteś sam.
Mężczyzna przeniósł wzrok na Rudą. Dopiero teraz zorientowała się, że spod bandany ciągnie się długa i szeroka blizna, biegnąca przez powiekę, policzek, aż do kącika ust. Dziewczyna poczuła zimny pot na plecach, wpatrując się w ciemną plamę zajmującą miejsce oka.
- Podoba Ci się, kwiatuszku? To zasługa twojego przyjaciela. - warknął, odsłaniając srebrne zęby.
- Wróciłeś po więcej? - zapytał Amadeus, bez najmniejszego wyrazu, nawet na niego nie patrząc.
Evelyn zauważyła, że Pete się zmieszał. W tej chwili była pod ogromnym wrażeniem. Niesamowite wydało jej się, że jeden człowiek, potrafi wstrzymać jakiekolwiek działanie bandy około dziesięciu rosłych mężczyzn. Nie wspominając o umiejętnościach władania nożem jakie musiał posiadać jej towarzysz. Pete zaśmiał się gardłowo, nie wiedząc jak zareagować.
- Spokojnie, Mozart. Chcieliśmy tylko pogadać. Wiesz jak jest... Co było a nie jest i tak dalej.
Grupa Pete'a zbliżyła się niebezpiecznie i otoczyła stół, odcinając im ewentualną drogę ucieczki.
- Nie przedstawisz nam przyjaciółki? - zawołał ktoś stojący z tyłu i mężczyznami znów wstrząsną szyderczy śmiech.
- To Evelyn. Evelyn, to banda kretynów. - rzucił Amadeus. - I Pete.
Śmiech ucichł tak szybko jak się pojawił.
- Mozart... Mozart, Mozart... Nie powinieneś trochę zważać na słowa?
Amadeus wzruszył ramionami, gasząc papierosa na brudnym talerzu.
- Bo ja ci powiem, że powinieneś...
Amadeus spojrzał na niego, a Pete zamachnął się tak szybko, jak nikt by go oto nigdy nie podejrzewał. Amadeus jednak przewidział jego ruch, natychmiast się uchylił, a kiedy kark grubego Pete'a znalazł się w odpowiednim położeniu, poderwał się z krzesła i wymierzył cios. Eve zerwała się i odskoczyła. Pete otrząsnął się i niczym oszalały byk ruszył na Amadeusa. Kelnerki zaczęły krzyczeć, a ludzie w pośpiechu opuszczali pomieszczenie.
Eve mimowolnie co raz dalej cofała się, chcąc znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. Niestety, zgromadzeni mężczyźni wcale nie zamierzali dać jej odejść. Jeden z nich złapał ją za ramiona i mocno przyciągnął do siebie.
- Nie tak prędko, płomyczku.
Dziewczyna kilkukrotnie szarpnęła rękoma, ale nie dało to najmniejszego efektu.
Nagle, Pete wrzasnął, kopnięty w podbrzusze.
- Chyba trochę wyszedłeś z formy, staruszku.. - powiedział Amadeus, a Pete ciężko dysząc spojrzał na niego z nienawiścią. Nienawiścią, która podwyższyła mu znacznie poziom adrenaliny.
I znów rzucił się na Amadeusa, jednak tym razem zrobił to całą masą swojego ciała. O wiele szczuplejszy i lżejszy mężczyzna ugiął się pod tym ciężarem, co wykorzystał Pete, chwytając go za kamizelkę. Po chwili, wylądował na stole obok. Rewolwer, który Amadeus do tej pory trzymał za pasem, wypadł i z hukiem uderzył o glazurę. Jeden z motocyklistów podskoczył i podniósł go. Eve szarpnęła jeszcze raz, krzycząc. Pete nie czekał. Podbiegł do leżącego i zaciągnął go na podłogę. Amadeus jednak nie dawał za wygraną. Otoczył grubasa nogami w pasie i mocno ścisnął. Twarz Pete'a stopniowo zaczęła zmieniać kolory, co nie przeszkadzało mu w podduszeniu przyjaciela Rudej. Motocykliści krzyczeli. W końcu dwóch z nich podbiegło i wyciągnęło Amadeusa spod grubasa. Nie obeszło się bez udziału jeszcze kilku z nich, bo ten wcale nie zamierzał poluzować uścisku. Wreszcie rozdzieleni mężczyźni zaczęli głośno dyszeć i wzdychać.
- Oj Mozart... I po co ci to było? Miałeś całe życie przed sobą. - powiedział powoli i otarł szczękę. Amadeus, unieruchomiony przez jego towarzyszy, nie wyglądał na zaskoczonego tymi okolicznościami. - A twoja przyjaciółeczka? Ooo.. Sprawdzi się u nas...
- A co u Chanel? - jeden z kompanów Pete'a rzucił ponad głowami innych.
- Ruda zajmie jej miejsce - parsknął herszt.
Amadeus i Evelyn wymienili spojrzenia. On całkiem spokojne, ona przerażone.
- Trzeba było jej tu nie przywozić... - syknął i uderzył Amadeusa w twarz. Z jego ust pociekła stróżka krwi.
- Zostawcie go! - wrzasnęła Eve.
Kolejny cios. Amadeus nawet nie jęknął. Potem kolejny... I kolejny. Ruda nie mogła na to patrzeć. Za to słyszała te okropne dźwięki.
- Wystarczy... - gruby rozmasował kłykcie. Następnie wyciągnął zakrwawioną dłoń w kierunku tego, który trzymał broń. - Mogę?
Chwilę później srebrna lufa została skierowana prosto w głowę Amadeusa.
- Ostatnie słowa?
Wreszcie coś w niej pękło. Starając się nie zwrócić niczyjej uwagi swoimi gestami, sięgnęła do tylnej kieszeni, gdzie wcześniej wsadziła nóż. Jako, że tamten facet trzymał ją tylko za ramiona, mogła spokojnie go wyciągnąć. Zamachnęła się na tyle na ile było to możliwe i już po chwili rozległ się wrzask. Znowu była wolna i nie zamierzała zmarnować tego na ucieczkę. Zupełnie nie myśląc rozpędziła się i wskoczyła na plecy Pete'a, który zaczął chrząkać i próbować się uwolnić. Jednak Ruda pozostała nieugięta. Wciąż trzymany w dłoni zakrwawiony nóż przyłożyła do tłustej szyi. Zamieszanie jakie wybuchło, po chwili zostało stłumione gestem Pete'a.
- Puście go. - warknęła Eve. Pete powoli skinął. Po jego skroni spłynęła kropla potu.
Amadeus, wciąż utrzymując się na nogach odgarnął długie włosy z twarzy.
- Rewolwer.- dodała.
Kiedy broń znalazła się znów u właściciela, ten się w końcu odezwał.
- A teraz zanieś Panią do wyjścia, Pete.
Mężczyzna z uniesionymi w poddańczym geście dłońmi zaczął powoli przemieszczać się w kierunku drzwi. Gdy Eve została odstawiona tuż przy maszynie Amadeusa, ten podał jej rewolwer i poleciĺ trzymanie Pete'a na celowniku.
- Wsiadaj.- nakazał jej, kiedy odpalił motor. Dziewczyna posłuchała i po chwili znów przytulała się do jego pleców. Wciąż jednak nie spuszczała herszta bandy z celownika. "Potwór" nagle ruszył. Eve zacisnęła dłoń na broni. Rewolwer wystrzelił, a Pete wrzasnął, trafiony w udo.
- Jedź, jedź!! - ponagliła Amadeusa, widząc wbiegających z baru pozostałych motocyklistów.
Jechali dalej i dalej od miasta. Amadeus zupełnie nie przejął się brakiem kasków, które zostawili na parkingu. Tym razem i ona nie zwracała uwagi na zachowanie bezpieczeństwa. Przestała jej przestawać prędkość z jaką mężczyzna pokonywa; kolejne kilometry. Po prostu, zamknęła oczy w oczekiwaniu na zakończenie podróży. Chciała być w domu...
Zamiast do domu, Eve została zawieziona na pustkowie, daleko za miastem. Amadeus zatrzymał się, zsiadł z maszyny i tak jak poprzednio zupełnie zlekceważył dziewczynę, która znowu ruszyła za nim.
- Jesteś kretynem. - warknęła do jego pleców. Nigdy nie wyzywała ludzi, ale teraz czuła, że ma do tego powody. Mężczyzna nie zareagował.- Co to właściwie miało być?
Zamiast odpowiedzieć, wszedł do starego domu z desek. Ruda postanowiła zaczekać na zewnątrz.
Była na tyle zmęczona, że nie miała ochoty na podziwianie walorów natury. Całą energię wkładała w walkę z myślami... Przecież groziła i postrzeliła człowieka... Miała okazje zostać porwana i była świadkiem bójki. Ile takich wrażeń miała jeszcze dzisiaj doświadczyć?
Amadeus wyszedł "chaty" z butelką wody i przyrządami do szycia. Dużą część jego twarzy pokryła świeża i zaschnięta krew. Nie zwracając uwagi na Evelyn, rozsiadł się na krześle, na czymś w rodzaju ganku i przystąpił do opatrywania ran.
Dziewczyna westchnęła ciężko i podeszła do niego. Z natury była osobą spokojną i dobrą, dlatego, prawie mimowolnie zwróciła się do mężczyzny.
- Poczekaj, pomogę Ci.
Amadeus spojrzał na nią, nie ukrywając zdziwienia. Jednak oddał jej kawałek zakrwawionego materiału.
Eve przyciągnęła bliżej jakiś stołek i usiadła.
- Ten sukinsyn rozciął mi wargę.
- Nie trzeba tego zszywać.
Niepewnie dotknęła jego szorstkiego podbródka i ustawiła jego twarz, tak aby mogła spokojnie obejrzeć rany i zmyć zaschniętą krew. W międzyczasie, gdzieś z tyłu jej głowy, znów zabrzmiało pytanie, jakie niedawno padło. Dało jej to do myślenia, ale z powodu nadmiaru wrażeń, nie potrafiła pohamować ciekawości.
- Dlaczego wspomnieli o Chanel?
- Niech sama Ci to wyjaśni. Obiecałem, że nie będę opowiadał tej części naszej rodzinnej historii...
- Aa.. Skoro jesteście tak bardzo ze sobą zżyci, dlaczego przyjechałeś tutaj, zamiast do "domu"?
- Moje rany, moja sprawa... Ale nie martw się, odwiozę Cię...
- Ulżyło mi. -Evelyn uśmiechnęła się. Jak bardzo poczuła się zdziwiona, kiedy Amadeus odwzajemnił uśmiech, który tym razem był na prawdę szczery i spokojny.
- To dobrze... - westchnął, zamykając oczy. - To dobrze...
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz