Evelyn leżała na swoim wygodnym łóżku i bezsensownie wpatrywała się w
biały sufit, ozdobiony jedynie przez, zgaszony w tamtym momencie, żyrandol.
Minęło już kilka dni od momentu, w którym uciekła od tego chorego na głowę
człowieka. Nie mogła uwierzyć, że ktoś tak bardzo dziwny jak on może chodzić po
świecie. Zdziwiła się, kiedy jej nie zatrzymał, ale skorzystała z nadarzającej
się okazji i zaszyła się w mieszkaniu. Wiedziała doskonale, że jeśli jeszcze
kiedykolwiek będzie chciała odzyskać swojego ukochanego brata, to spotkanie z
tymi ludźmi będzie nieuniknione. Westchnęła ciężko, przekręcając się na
brzuch i układając wygodnie głowę na skrzyżowanych rękach. Zamknęła oczy.
Chciałaby moc zrozumieć to wszystko, co działo się dookoła niej. Serce bolało ją
niemiłosiernie na samą myśl o tym, że jej bratu mogłaby się stać jakakolwiek
krzywda. Nie pocieszał jej również fakt, że to wszystko co miało miejsce w jego
życiu, robił głownie ze względu na nią i na to, żeby mogła spełniać swoje
marzenia.
Poderwała się z łóżka, szybkim krokiem przemierzając odległość ze
swojego pokoju do kuchni. Wspięła się na blat i przejechała dłonią po górnych
szafkach, przytwierdzonych do ściany. Skrzywiła się lekko, czując pod palcami
twarde, zafoliowane pudełko. Już dawno temu zamierzała ostatecznie rzucić
palenie i przez ostatni miesiąc wychodziło jej to niemalże perfekcyjnie, ale w
tamtym momencie postanowienie to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Musiała
jakoś odreagować, a spalenie kilku papierosów wydawało się jak najbardziej
odpowiednie w tym celu.
Szybkim krokiem udała sie w kierunku niewielkiego balonu,
na którym stała duża, kremowa pufa. Rudowłosa zajęła miejsce na niej i
wyciągnęła jedną fajkę, którą umieściła pomiędzy ustami. Z kieszeni spodni
wydobyła zapalniczkę, nabytą kilka dni wcześniej w kiosku ruchu i odpaliła
źródło nikotyny. Zaciągnęła się, zatrzymując dym w płucach, dopóki nie zaczęła
się nim krztusić. Dopiero wtedy wypuściła go, tworząc przed oczami szarą mgłę.
Odkaszlnęła, powtarzając czynność kilkukrotnie. Kiedy pomiędzy jej palcami
została jedynie końcówka papierosa, zgniotła ją i wrzuciła do popielniczki.
Skrzywiła się mocno, ponownie chwytając papierowe pudełko. Już miała wyciągać z
niego kolejnego papierosa, ale w ostatnim momencie powstrzymał ją od tego męski
śmiech. Podskoczyła na siedzeniu, piszcząc cicho. Przestraszona poderwała się z
pufy i odwróciła do intruza, który postanowił zniszczyć jej chwilę spokoju.
Oparła się plecami o barierkę, układając na niej dłonie. Mocno zacisnęła je,
kiedy rozpoznała faceta z wczorajszego wieczoru. To on zaciągnął ją do tego
niezrównoważonego psychicznie gościa.
- Nie przypominam sobie,
żebym wpuszczała cię do swojego mieszkania... Jeżeli zaraz nie opuścisz
tego pomieszczenia, to przysięgam, że cię zabiję! - krzyknęła, pochylając się
nieznacznie do przodu, jakby chciała przyjąć pozycje obronną. Śmiech mężczyzny
po raz kolejny zawisł w powietrzu.
- Myślisz, że jesteś w
stanie wygrać walkę w ręcz z kimś takim jak ja? Przecież skoro tak bardzo
bałabyś się kradzieży, to zamykałabyś drzwi na klucz, albo łucznik a nie
zostawiała je otwarte. Powinnaś cieszyć się, że to ja tutaj wszedłem, a nie
jakiś psychol.
- Dziękuję bardzo za pomoc
i przyszłościowe rady, ale teraz już możesz opuścić moje mieszkanie - Evelyn
stanęła prosto, wysoko podnosząc głowę i strzepnęła ze spodni nieistniejące
pyłki. Chciała zatuszować fakt, że przed kilkoma sekundami zrobiła z siebie
kompletną kretynkę.
- Nie mogę, obiecałem
szefowi, że cię przyprowadzę, kiedy tylko opadną ci wszystkie emocje -
rzucił dalej rozbawiony, przechylając głowę na jedną stronę. Ruda powstrzymała
w sobie chęć uderzenia go w twarz.
- Zapewniam cię, że dopóki
jestem zmuszona na ciebie patrzeć, to nie jestem w stanie nawet pomyśleć. W tym
wypadku musisz jak najszybciej opuścić moje mieszkanie i nigdy więcej się w nim
nie pokazywać - uśmiechnęła się sztucznie, odwracając do niego tyłem.
Wściekłość zapanowała w umyśle Evelyn. Nie dość, że musiała pogodzić się ze
śmiercią brata, to jeszcze jakiś kretyn przychodził do niej i mówił, że musi
wrócić do miejsca, w którym obiecała sobie już nigdy więcej się nie pokazywać.
Ten dzień zdecydowanie nie mógł rozpocząć się gorzej. Aaron nachylił się i
spojrzał w dół, przez barierkę.
- Dobra, chyba musimy
się zbierać - chłopak niespodziewanie zupełnie zmienił ton. Stał się poważny i
lekko poddenerwowany. - To nie są głupie gierki tylko sprawa życia i śmierci -
ruda zatrzymała się w miejscu i powoli odwróciła. Znów zniknęła jej pewność
siebie.
- Nie mogę, rozumiesz? -
powiedziała, siląc się, żeby nie był to tylko szept.
- Posłuchaj, musimy stąd
spadać, albo spotkasz się z kimś jeszcze gorszym ode mnie. A
zgaduję, że tego nie chcesz - mówił szybko, ściszonym głosem. Zniknął za
firankę, podskoczył do drzwi i poklepał kurtkę, upewniając się, że ma tam broń.
Eve, która weszła zaraz za nim, patrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Jest jakieś tylne
wyjście? - zapytał, kiedy jego dłoń zawisła nad klamką.
- Nie. A właściwie o co
tutaj chodzi? To jakieś ćwiczenia przeciwpożarowe? - Aaron jednym susem
znalazł się obok niej, chwycił ją mocno za ramię i przyciągnął do drzwi.
- Słuchaj - przycisnęła
głowę do gładkiej drewnianej powierzchni i zaraz potem usłyszała
dźwięk jaki wydają ciężkie, okute metalem buty, uderzające o kamienne schody.
- Czy oni..
- Tak, idą po ciebie -
chwycił ją za barki i spojrzał na spanikowaną twarz. - To można stąd
jakoś wyjść?
- W drugim pokoju,
naprzeciwko salonu jest okno - nie czekając na nic więcej chłopak pociągnął ją
za sobą do wskazanego pomieszczenia. Okno było duże i wychodziło na
małe podwórko, z którego można było dość łatwo dostać się na ulicę.
- Okej, umiesz się tym
posługiwać? - zapytał podając jej mały pistolet.
- No, chyba tak. Brat mnie
kiedyś uczył... - chciała się uśmiechnąć na wspomnienie owej lekcji, ale to nie
była właściwa chwila. Aaron wcisnął jej broń do ręki, w chwili, gdy
z hallu dało się słyszeć agresywne walenie do drzwi.
- Po czym zejdziemy?
- Zejdziemy? Chyba
żartujesz... - mówiąc to, wspiął się na parapet i otworzył okno.
- To chyba ty sobie
żartujesz... - rzuciła, zdając sobie sprawę co on zamierza zrobić.
- To jedyna opcja, jeśli
chcesz przeżyć.
- Mówisz o przeżyciu, a
każesz mi wyskoczyć z okna?!
- Ok, ok, po prostu
podejdź - zrobiła co nakazał i po sekundzie stała koło niego w otwartym oknie.
- Widzisz tamten samochód?
Skoczymy na jego dach - walenie do drzwi było coraz bardziej natarczywe.
Usłyszeli też krzyki i przekleństwa.
- Skacz pierwszy.
- Mówisz, masz. Ale
pamiętaj, nie wolno Ci się zawahać - Evelyn odsunęła się, robiąc mu więcej
miejsca. Chłopak za to przykucnął lekko i zsunął się z parapetu. Kilka
mocnych kopnięć wystarczyło, aby drzwi stanęły otworem. Trzech mężczyzn,
każdy dysponujący dwoma rewolwerami, wdarło się do małego mieszkanka.
- Co jest? Gdzie ta ruda szmata.
- Evi chodź do nas...
- Nie ukryjesz się... -
dziewczyna posłała przerażone spojrzenie Aaronowi.
- Skacz! - powiedział
cicho i gestem ją ponaglił - wiedziała, że nie ma zupełnie nic do stracenia.
Jeżeli nie skoczy, to tamci ją złapią i zamiast roztrzaskania się w kilka
sekund o twardą powierzchnię ziemi, będzie umierała znacznie dłużej, w
nieopisanych męczarniach.
Skoczyła, odmawiając szeptem wszystkie modlitwy, jakich nauczyli
ją rodzice. Zacisnęła dłonie z całej siły w pięści, starając się nie krzyknąć.
Wiedziała, że jakikolwiek dźwięk mógłby przyciągnąć tamtych trzech mężczyzn.
Jednak usilne wstrzymywanie krzyku, jaki utknął jej w gardle podczas lotu
poszło na marne. Intruzi wkroczyli do pokoju zaraz po tym jak z
hukiem uderzyła o dach samochodu. Zanim zdążyła choć trochę
doprowadzić się do porządku, Aaron zacisnął dłoń na jej nadgarstku i pociągnął
za sobą. Biegli przez niewielką, ale praktycznie pustą
przestrzeń, otoczoną z każdej strony ścianami budynków, bez szans na
ukrycie.
- Tam! - krzyknął jeden z
mężczyzn, pozostałych w mieszkaniu, wychylając się z okna.
Evelyn nie zamierzała się
już odwracać, by spojrzeć na napastników. Nie mogłaby ich nawet zobaczyć. Oczy
zaszły jej łzami i strachem. Bolały, a ona nie była zdolna nawet przetrzeć ich
ręką. Po prostu pozwoliła prowadzić się czarnowłosemu chłopakowi i jednocześnie
usiłowała się nie potknąć.
Skręcili i znaleźli się na zatłoczonej ulicy. Ruda wiedziała, że
tamci nie odpuszczą. Będą ich ścigać dopóki się nie pogubią. Albo ich nie
dopadną. Wydawało jej się, że słyszy pokrzykiwania ścigających. Mrugnęła
kilkukrotnie i poczuła, jak łzy, które przed chwilą zalegały pod powiekami,
teraz spływają po jej policzkach. Nie wiedziała, czy płacze z powodu
nagromadzenia emocji, czy jest to reakcja gałek ocznych i kanałów łzowych na
podrażnienie powietrzem podczas skoku. Ale nie czas był na zastanawianie się
nad tak błahymi sprawami. Aaron lawirował między ludźmi, nie dbając o
przepraszanie. Czasem nawet zwyczajnie spychał ich z drogi, a Eve robiła uniki,
żeby również na nikogo nie wpaść. Wreszcie, zdobyła się w sobie i przelotnie
obejrzała. Pościg nie zamierzał rezygnować. Biegli potrącając ludzi i zupełnie
nie przejmując się, machali bronią, jak zabawkami. Przez chwilę
zdawało jej się, że jednego z nich już kiedyś miała okazję spotkać.
Chłopak szarpnął niespodziewanie. Znów skręcili, a Eve zrozumiała, że wie dokąd
ją prowadzi. Jednak wybrał nieco okrężną drogę.
- Tutaj! - prawie szepnął
Aaron, wciągając dziewczynę do jednej z uchylonych bram.
Przykucnęli przy ścianie, obok siebie i starali się opanować drżące i
zachłanne oddechy. Drzwi były w niektórych miejscach przeszklone, co
umożliwiło im wgląd na sytuację na zewnątrz. Aaron objął drżącą Evelyn
i wbił wzrok w szybę.
- Raz... Dwa... Trzy... -
policzył bezgłośnie, kiedy trzy postacie przeszły ciężko obok drzwi. Jeszcze
przez chwilę powstrzymywali się od pełnego zaczerpnięcia powietrza.
Dopiero po upływie kilku minut, kiedy chłopak uznał, że powinno być już
bezpiecznie, podniósł się i pomógł wstać rudowłosej. Z jej oczu wciąż płynęły
słone łzy.
- Możemy iść - powiedział
Aaron i spokojnie chwycił Eve za rękę. - Teraz już powinno być dobrze -
powstrzymała się od komentarza i wybuchu wściekłości.
"Nic nie jest i nie
będzie dobrze, dopóki mój brat nie wróci do domu" -pomyślała.
Nie odważyła się jednak wypowiedzieć tych słów na głos.
Reszta drogi do magazynu, będącego siedzibą gangu, upłynęła
jednocześnie spokojnie i nerwowo. Wiedzieli, że nikt już ich nie śledzi ani
ściga, jednak Aaron raz na jakiś czas odwracał się i rozglądał wokół. Eve, która
dziękowała w duchu sobie i wszelkim energiom za odwiedzenie od głupiego pomysłu
nakładania makijażu, pozwoliła mu się prowadzić. Zbliżało się południe, a ona
była wykończona. Pierwszy raz przed kimś uciekała, pierwszy raz miała użyć
broni w celu obrony. Pierwszy raz wyskoczyła z okna. Zmęczenie sprawiło, że już
nie wiedziała nawet co się wokół dzieje. A chłopak milczał, nie zmuszając jej
do rozmowy, za co również była mu wdzięczna.
Po upływie nieokreślonej ilości minut, znów stanęła na posesji,
na której stał gmach magazynu. Nie czekając na towarzysza, ruszyła przed siebie
i otworzyła ciężkie drzwi. Znów szła znienawidzonym, ciemnym korytarzem, który
z każdym krokiem nieco się rozjaśniał, aż powoli przechodził w ogromną
halę. Dziewczyna dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że z zewnątrz
budynek, w porównaniu z wnętrzem wygląda dość niepozornie. Tam jest tylko
odrapaną, starą, kiedyś pomalowaną na czysty, beżowy
kolor ruderą. Tutaj, w środku, króluje metal, przestrzeń i zapach
paliwa. Zrozumiała wreszcie, dlaczego akurat ten budynek
został wybrany przez Luciusa na siedzibę gangu.
Zdając sobie sprawę, że zapamiętała imię tamtego niezrównoważonego
mężczyzny, nieco zwolniła i spuściła głowę. Pomieszczenie było puste, a Aaron
szedł za nią, więc mogła pozwolić sobie na chwilę rozluźnienia. Wreszcie
zatrzymała się i uniosła dłonie do skroni, masując je i nie myśląc o
wytarciu mokrej twarzy.
- Lucius czeka w
gabinecie. Trafisz?
- Mhm.
- Muszę lecieć. Powodzenia
- ostatnie słowo wypowiedział nieświadomie. Dotychczas dbał o dobór odpowiednich
wyrazów, bo nie chciał jej wystraszyć. Orientując się, nie powiedział
nic więcej, ale skierował się do wyjścia, klnąc pod nosem, lecz
niesłyszalnie dla Evelyn.
Za to dziewczyna, kiedy została sama, przycisnęła ramiona do klatki
piersiowej, ściskając nadgarstek jednej ręki i rozejrzała się. Od
wczoraj nic się tu nie zmieniło. Samochody stały na swoich miejscach, narzędzia
były porozrzucane po podłodze. Tylko stół był trochę uprzątnięty.Wzięła kilka
głębokich oddechów. Nie było sensu dalej tego przeciągać. W końcu im
szybciej to załatwi, tym prędzej dowie się o co w tym wszystkim chodzi i
będzie mogła wreszcie odpowiednio się do tego ustosunkować.
Znów ruszyła przed siebie, ze spuszczoną głową i dłońmi, jednak
wciąż ściskając jeden z nadgarstków. Przed nią było jeszcze kilka
kroków, by znów zatopić się w ciemnym korytarzu i zniknąć z tej
niepokojącej otwartej przestrzeni. Już miała
przekroczyć granice światła i ciemności. Jeszcze jeden
mały krok dzielił ją od zniknięcia, ale wzrok wbity w
podłogę napotkał coś, co nie było płaską powierzchnią.
Mechanicznie uniosła głowę i cofnęła się o krok. Mężczyzna, na
którego o mały włos nie wpadła miał srogi wyraz twarzy, a w ustach, a raczej w
zębach trzymał wykałaczkę. Evelyn rozchyliła wargi, bardziej ze zdziwienia, niż
w celu powiedzenia czegokolwiek. Przez chwilę stali tak bez celu. Ruda
próbowała wygrać walkę ze sobą, aby spojrzeć mu w oczy, ale ją definitywnie
przegrała. Uniosła twarz, by światło padło na jej bladą skórę ,ale mężczyzna
tylko przyłożył dłoń, miejscami ubrudzoną smarem do jej policzka i
jednym szybkim ruchem, z niezmienionym wyrazem twarzy, starł płynącą łzę.
Zmieszała się i zaczęła przeklinać zmęczone oczy. Poczuła też
obecność rumieńca, ale on wcale się tym nie przejął. Wyminął ją i ruszył
dalej w głąb hali. Ona, zdezorientowana jednym susem zniknęła w oświetlonym
korytarzu. Stchórzyła. Nie miała odwagi stawić czoła Lucjuszowi. Musiała jak
najszybciej znaleźć się w domu i znaleźć dla siebie jakieś inne miejsce zamieszkania...
~*~
Hej,
tym razem z tej strony Jesica.
Chciałam
podziękować z Cassie naszemu jednemu obserwatorowi. Nawet nie wiesz, jaką
radość nam sprawiłaś. I może już długo tu jesteś, ale i tak dzięki :)
Bardzo
dziękujemy również wszystkim komentującym - każdo jedno słowo wiele dla nas
znaczy :)
Pozdrawiam,
Evansik
xx
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz