poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział Piąty: "Zły dzień jest jeszcze gorszy kiedy nieznajomy odmawia Ci alkoholu"

- Hej, poczekaj. Coś się stało? - Aaron złapał za nadgarstek dziewczyny z czerwonymi włosami, zatrzymując ją w miejscu. Podniósł wysoko brew, czując jak drży pod jego dotykiem. Postanowił jednak nie poluźniać uścisku. Nie znają się, więc może po prosu tak reaguje na nieznajomych. Rudowłosa, jakby zbierając się w sobie, przybrała w miarę naturalny wyraz twarzy.
- Nie... To znaczy tak... - westchnęła, dotykając czoła wolną ręką.- Ale po prostu muszę już iść.
Chłopak powoli zabrał dłoń z cienkiego nadgarstka.
- Na pewno?
- Tak, tak... - powiedziała, usiłując zapanować nad mizernością swojego głosu. - Przepraszam... Ja...
I uciekła.
Aaron i Anabelle wymienili spojrzenia.
- Skoro twierdzi, że wszystko w porządku... - chłopak powiedział, odprowadzając rudowłosą lekko podejrzliwym wzrokiem.
      Tymczasem Evelyn spieszyła do domu. Do bezpiecznej, zamkniętej przestrzeni, w której nic miało jej nie grozić. A od czasu wizyty u tego psychopatycznego zbira i jego świty wszystkiego obawiała się o stokroć bardziej. Gdzieś w głębi duszy czuła, że spotkanie z nim było najgorszą rzeczą, na jaką mogła sobie pozwolić. Wydawało jej się, że już nigdy nie zazna spokoju z jego strony. Jednak najgorsza była świadomość, że może już nigdy więcej nie zobaczyć swojego ukochanego brata. Miała mu za złe, że związał się z ludźmi takiego pokroju. Ale najgorsze było to, że postąpił tak ze względu na nią. Była tego pewna. W końcu wszystko, co robił po śmierci rodziców robił specjalnie po to, żeby jego młodsza siostrzyczka miała w życiu jak najlepiej. Nienawidziła za to samej siebie.
      Zanim jednak zamknęłaby się w domu, skręciła w mało uczęszczaną uliczkę, gdzie znajdował się niewielki bar. Nie chciała, żeby ktokolwiek ze znajomych zobaczył, jak upija się w trupa. Mogłoby się to znacznie odbić na jej reputacji grzecznego obywatela Los Angeles.
    Spojrzała na zegarek. W normalnych warunkach uznałaby koncepcję wizyty w barze i chęć skorzystania z diabelskiego wpływu alkoholu o tak wczesnej porze za istną głupotę. Ale warunki nie były normalne, a zło wysokoprocentowego napoju z każdym krokiem zmieniało się w anielskie błogosławieństwo.
Wreszcie otworzyła niebrzydkie drzwi i nie zważając wcale na obecnych w pomieszczeniu ludzi, przemaszerowała przez kamienną posadzkę i zasiadła przy barze. Nie czuła już przerażenia, ale zmęczenie i chęć chwilowego odpoczynku, utraty świadomości... Spokoju.
- Co podać? - zapytał przystojny barman, wycierając szklankę. Spojrzała na niego z lekkim opóźnieniem.
- Wódka... Z lodem... Albo z czymkolwiek.
Nie specjalnie znała się na drinkach i w ogóle alkoholach. Nigdy tez nie była sama w barze,  nie musiała niczego zamawiać, dlatego nie wiedziała, czy przypadkiem nie powiedziała czegoś głupiego.
- Robi się.- odparł mężczyzna, co upewniło rudowłosą, że się nie ośmieszyła.
Niestety (albo stety), zanim choć jedna kropla wódki dotknęła dna kieliszka, rozległ się dźwięk dzwonka, dobiegający z kieszeni barmana, który przewrócił oczyma i sięgnął po komórkę.
- Mówiłem, żebyście przestali dzwonić kiedy jestem w pracy. Nie mogę gadać... - przerwał na chwilę, jakby zainteresowało go to co rozmówca miał do powiedzenia. - Cholera, no dobra...
 Mężczyzna rzucił aparat na blat i oparł się tuż obok Evelyn.
- Przykro, mi, ale dostałem rozkaz z teoretycznie jeszcze większej "góry" niż moje szefostwo. Nie napijesz się dzisiaj.
- Co? - Evelyn nie bardzo rozumiała o co właściwie może chodzić i dlaczego ktoś zabrania jej alkoholu.
- Masz jednego i tylko jednego na koszt firmy i posłuchaj. - postawił przed nią shota. - Jestem Tom, a za chwile wpadnie tu parka, którą już spotkałaś. Nie zadawaj pytań. Sami Ci wszystko wyjaśnią.
Dziewczyna poczuła jakby wszystkie te słowa były nierealne. Albo jakby płynęły, zupełnie omijając jej świadomość.
- Co? - powtórzyła jeszcze raz i w tym samym momencie do baru wbiegły dwie osoby: ubrany na czarno chłopak, który przed chwilą trzymał jej nadgarstek i drobna blondyneczka. Przebyli pomieszczenie jeszcze szybciej niż ona, po czym dłoń chłopaka wylądowała na jej ramieniu.
- Lepiej chodź z nami... To lepsza opcja niż topnienie żali w wódzie.
Evelyn była już tak zmęczona, że na prawdę było jej wszystko jedno.

       Została zaprowadzona do starego warsztatu, który, jak się okazało, mieścił się całkiem niedaleko jej domu. Aaron i Anabelle okazali się być naprawdę mili, ale według Evelyn oboje byli trochę zbyt ostrożni jak na parę przeciętnych ludzi. Aaron raz na jakiś czas rozglądał się, a Ana szła niepewnie, jakby jej pobyt poza domem był jakimś przestępstwem. Eve odsunęła na bok przemyślenia na ich temat i zajęła się zapamiętywaniem drogi. Tak, na wszelki wypadek.
   Wreszcie zatrzymali się przed starym budynkiem, który był swego czasu naprawdę dużym warsztatem albo średniej wielkości magazynem. Ściany już dawno przestały być białe, a brama podobna do drzwi garażowych smętnie zwisała na zawiasach. Westchnęła ciężko, zastanawiając się dlaczego ostatnio trafia wyłącznie w takie miejsca.
- Proponowałbym tylne wejście/wyjście.- rzucił Aaron.
- Wejście/wyjście? - zdziwiła się Anabelle. - Od kiedy tak to nazywasz?
- Od zawsze. Po prostu zbyt rzadko rozmawiamy, żebyś mogła się zorientować.
- Jasne... Może to jeszcze moja wina? - rzuciła zirytowana.
- Spokojnie Anabelle. Wiem, że sama się w domu nie zamknęłaś.
- Nie przejmuj się nią, Eve. Pobyt poza domem źle na nią wpływa. - zażartował Aaron, ale dziewczynom nie było do śmiechu. - Nie ważne. Zapraszam do środka.
Chłopak otworzył ciężkie, metalowe drzwi i wpuścił towarzyszki do środka. Wnętrze wypełniały odgłosy dość żywej rozmowy, śmiechów i zapachy, które można przypisać do niezbyt zdrowego śniadania. Chłopak gestem zachęcił Evelyn do przejścia dalej, a Ana wzięła ją pod rękę. Wreszcie ruszyła przed siebie, choć nie bardzo wiedząc dokąd. Dopiero, gdy weszły na bardziej oświetlony teren Evelyn zobaczyła sporą grupę siedząca przy prostokątnym stole. Nikt nawet się nie obejrzał, nawet kiedy Aaron trzasnął drzwiami. Postanowił wkroczyć.
- Widzę, że nastrój się poprawił. Rano nie było tu aż tak wesoło. - echo cynicznego głosu rozbiegło się po ścianach. Wszyscy odwrócili się i zamilkli, a wzrok każdego z uczestników śniadania wlepiony został w Evelyn, która bardzo chciała zapaść się pod ziemię. Pytanie chłopaka zostało absolutnie puszczone mimo uszu.
- Możemy porozmawiać? - zapytał ostro Cesare, starając się nie ulegać wciąż działającemu zaskoczeniu. Następnie wymienił spojrzenia z innym, starszym mężczyzną, którym z kolei szarpała furia. - Al?
Mężczyzna machnął tylko ręką i obydwaj odeszli od stołu.
- Aaron!- na koniec przywołali chłopaka.
Evelyn nie wiedziała jak się zachować. Co prawda zgromadzeni przed nią ludzie przestali się w nią wgapiać, ale zaczęli szeptać między sobą, wymieniając wymowny gesty i spojrzenia. Ruda spojrzała na swoje trampki. Czuła się źle psychiczne i fizycznie. Chciała być w domu, w łóżku, pić kawę i oglądać seriale. Najlepiej z bratem u boku. Czy to na prawdę tak wiele?
Nagle rozległ się okropny dźwięk tarcia nóg krzesła o metalową podłogę. Na szczęście nie trwał zbyt długo, ale wszystkich i tak przeszedł dreszcz. Chwilę po tym, dwie dziewczyny prawie odskoczyły od stołu i podeszły szybko.
- Hej, jestem Channel, a to April.
- Evelyn. - niepewnie podała dłoń.
- Miło nam. Chcesz się przyłączyć do śniadania? Anabelle?
- Nie, dzięki. - odparła grzecznie blondynka.
- A Ty, Eve?
- Właściwie, chyba powinnam już iść... - jeszcze bardziej blada niż zazwyczaj rudowłosa  wskazała na drzwi za nią.
- No co Ty! Chodź, poznasz najlepszych ludzi na świecie.
Dwie seksbomby zaciągnęły Evelyn do stołu i posadziły między sobą.
- Okey, a teraz po kolei. Ludzie, to jest Evelyn. Evelyn to: Lucas, Augustus, Claus, Juan, Dmitrij, Achilles, tu siedziałby Al, Amadeus, nieobecny Cesare.
 Evelyn zachciało się wyć. Nie lubiła ludzi i nie chciała przebywać z nimi zbyt często, a tak liczna grupa bardzo źle wpływała na jej samopoczucie i pewność siebie. Zdołała jedynie wybąkać pod nosem jakieś marne "cześć". Za to Chanel i April były w swoim żywiole. Jedna z nich nalała coli do czystego kubka, druga nałożyła na talerz trochę frytek z McDonalda i wszystko postawiły przed Evelyn.
 - Zjedz trochę. Jakoś marnie wyglądasz, Eve.- powiedziała April. Dziewczyna uśmiechnęła się i uniosła frytkę do ust.
   Przez kolejne kilkanaście minut wszyscy próbowali utrzymać atmosferę rozluźnienia i stworzyć pozory znanej im normalności, ale niespecjalnie im to wychodziło. Sprawy przybrały jeszcze gorszego obrotu, kiedy do stołu powrócili Al, Cesare i Aaron. Kątem oka, Evelyn dostrzegła, jak Anabelle krzyżuje ramiona na brzuchu i osuwa się niżej na krześle.
- Eve, szef chce z Tobą rozmawiać. - powiedział Aaron, bardziej do podłogi niż dziewczyny.

    Szła prawie na ślepo. Ciemność bardzo ją dziwiła. Przecież na dworze świeci przepiękne słońce...  Ale nie był to ani czas ani miejsce na tracenie uwagi. Musiała się skupić. Przygotować na to co może się wydarzyć. Planować na bieżąco drogę ucieczki...
- To tutaj. - rzucił Al, stojący tuż za nią. - Kiedy będziesz gotowa po prostu wejdź.
- Dobrze...
Mężczyzna ruszył w drogę powrotną, a ruda stała i wpatrywała się drzwi prowadzące do biorą dawnego kierownika.
Nie ma co tego przedłużać. Po prostu tam wejdę. 3...2...1...
   Nacisnęła klamkę i popchnęła drzwi, które bezdźwięcznie się otworzyły. Jej oczom ukazał się pustawy gabinet z biurkiem po środku i jedną, niską półką na segregatory. Za biurkiem stało duże czarne, obrotowe krzesło, odwrócone oparciem w jej stronę. Westchnęła tak cicho jak tylko było to możliwe i weszła, zamykając za sobą drzwi. Niestety nie napotkała reakcji, więc podeszła o krok bliżej i chrząknęła. Nadal nic... Wreszcie zbita z tropu chwyciła za oparcie i obróciła krzesło.
- Co jest do cholery...- mruknęła pod nosem, gdy okazało się, że krzesło jest puste.
Szybko zlustrowała pokój. Nie było tam niczego, czym mogła by się bronić, dlatego podniosła z blatu ołówek. A potem czekała.... I czekała... I czekała.... I nic. Wreszcie, znudzona i obolała opadła na krzesło.
   Mijały kolejne minuty. Evelyn nie wiedziała co myśleć. Czy to jakaś pułapka? Żart? A może podstęp? Dlaczego ktoś się na nią uwziął... Może to cześć jakiegoś planu? Ktoś chce jej coś powiedzieć?... Przemyślenia zaczęły zbaczać na tory fantazji.

" A może to Matthew. Postanowił zrobić mi okrutny dowcip. Wie jaka jestem znudzona i chce żebym poczuła coś innego niż zrezygnowanie?"

  Zaczęła niepotrzebnie karmić się ślepą nadzieją. Zaczęła z utęsknieniem wyczekiwać otwarcia drzwi i osoby jej brata opierające się luźno o framugę. Upływ czasu stawał się nieznośny. Jak bardzo chciała go zobaczyć... Położyła się wygodniej na krześle i odwróciła w stronę drzwi...
I nareszcie. Doczekała się. Klamka drgnęła. Drzwi otworzyły się z rozmachem. Wyraz twarzy Evelyn  z radosnego i zniecierpliwionego zmienił się w wyraźnie wpisany strach. Do pokoju wkroczył wysoki mężczyzna o charakterystycznej, dość przerażające urodzie. Ubrany był w elegancki garnitur, na który zarzucił czarny płaszcz. W dłoni trzymał aktówkę. Nie spieszył się by spojrzeć na dziewczynę. Spokojnie rozebrał się, odłożyła wszystko na biurko, tuż przed rudowłosą. Następnie zwrócił się w jej kierunku, poprawił krawat i przemówił spokojnie.
- Dlaczego właściwie siedzisz w moim fotelu?

2 komentarze :

  1. Hej. Zostałaś nominowana do Liebster Award. Więcej informacji http://gdynastanieciemnosc.blogspot.com/2015/02/bardzo-dziekujedeathbringer-za-nominacje.html.
    Gratuluję, pozdrawiam i życzę weny ;)

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic