piątek, 13 marca 2015

Rozdział Szósty: "Nienawiść strach i zemsta"

    Mężczyzna powoli stawiając kroki zaczął okrążać biurko, podczas gdy Evelyn siedziała skamieniała, ze wzrokiem wbitym w jego nieprzeciętne rysy twarzy. Był spokojny, nawet lekko rozbawiony zaistniałą sytuacją, ale mimo to sprawiał wrażenie surowego i nieprzystępnego. Sposób w jaki się w tej chwili poruszał był nieznacznie podszyty nonszalancją. Evelyn, po jednym spojrzeniu na tego mężczyznę odczuła szereg niezwiązanych ze sobą emocji. W końcu ponowione zapytanie pokonało sztywność ciała.
- Więc?
- Słucham? - pisnęła szybko, zapominając, o co właściwie mu chodziło i w sekundę później opamiętując się. - A tak, bardzo przepraszam.
Już zaczęła podnosić się z wygodnego fotela, kiedy nieznajomy znów przemówił, tym razem bardziej stanowczo, wciąż jednak z rozbawieniem.
- Siedź. - Rudowłosa zawisła w powietrzu, opierając się o podłokietniki i opadła dopiero po usłyszeniu kolejnego słowa w bardziej serdecznym wydaniu. - Spokojnie.
Zaciągnęła się powietrzem, ale tak, żeby nie usłyszał jej świszczącego oddechu.
- Ja właściwie nie bardzo wiem co się dzieje... I co ja tu właściwie robię...
- Pozwól, że wszystko ci wyjaśnię. - po tych słowach jego postawa zupełnie się zmieniła. Stanął po przeciwnej stronie biurka, wyprostował się i szybko odchrząknął. Dziewczyna przełknęła ślinę. Nie spodziewała się dobrych wiadomości.
- Nazywam się Lucius. Jak już pewnie zdążyłaś się zorientować, ja tu rządzę wiec to mi przypadło wprowadzenie cię temat.
- Dlaczego chcecie mnie..
- Przyjdzie czas na pytania. Ale mam wrażenie, że po tym co ci powiem, nie będziesz już miała żadnych.
Eve poprawiła się na siedzisku.
- Doszły nas przykre wieści o poczynaniach jednego z sąsiadujących z nami gangów narkotykowych. Podobno mieli naruszyć nasze terytorium, co bardzo mi się nie spodobało. Ale to były tylko plotki. Jednak, dość niedawno mieliśmy do czynienia z poważnym naruszeniem granic naszych posiadłości, co jest informacją potwierdzoną.
- Ale to nie moja sprawa... - Evelyn doznała nagłego przypływu irytacji. Wyprostowała się i unosząc brwi spojrzała w oczy Luciusowi. Ten z kolei przeniósł ciężar ciała z jednej nogi na drugą i skrzyżował ręce na piersi.
- Nie byłbym tego taki pewien...
- Przepraszam, ale mam wystarczająco dużo własnych problemów, żeby jeszcze wysłuchiwać wywodów o cudzych.
Dziewczyna, nie bardzo zdając sobie sprawę z powagi i znaczenia tej sytuacji, wstała i skierowała się do wyjścia.
- Do widzenia. - rzuciła i wyszła z pomieszczenia. Lucius uśmiechnął się pod nosem.
Nie zdążyła przejść pięciu, może sześciu kroków, kiedy od nierównych ścian odbiło się echo donośnego głosu ukształtowanego w dwa słowa, które ścisnęły jej serce.
- Matthew Beaverbrook.
Zatrzymała się. Myślała, że to jakiś wybryk jej wyobraźni.. Zmęczenie. Nieczysta gra mieszanki stresu i odgłosu kroków, ale nic z tych rzeczy. Echo jeszcze raz powtórzyło, zanim stało się tylko cieniem głosu.
Stała tak, próbując opanować eksplozję myśli o możliwych połączeniach jej brata z tym światem. A potem kiedy drzwi gabinetu Luciusa na nowo stanęły otworem, odwróciła się i podeszła bliżej mężczyzny, który opierał się o ścianę z rękoma wciąż skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
- Jesteś pewna, że to nie twoja sprawa?
- Co o nim wiesz?!- zapytała ostrym tonem, a Lucius gestem zaprosił ją do gabinetu.
    Tym razem on zajął miejsce w fotelu. Rudowłosa stała tuż przednim, sprawiając wrażenie gotowej ma wszystko.
- I to mi się podoba...
- Do rzeczy.- ucięła.
- Matthew pracował dla wrogiego nam gangu. Mieliśmy okazję go "poznać" jakiś czas temu, kiedy uciekając z terenów leżących na zachód od nas, przekraczał granicę.
- Co z nim? - jej serce zabiło mocniej.
- Nie wiem. Musisz zapytać Amadeusa. To on miał z nim do czynienia osobiście. Niestety - kiedy już stracił przytomność. Powinien gdzieś tu być, a jeżeli nie to z wielką przyjemnością ugościmy cię tak długo, jak długo będziesz musiała na niego czekać.
Evelyn nie wiedziała, czy ma podziękować. Nie czuła się w żaden sposób do tego zobowiązana. Obdarzyła Luciusa nieufnym spojrzeniem.
- Jaką mogę mieć pewność, że to nie kłamstwo? Próba wykorzystania mnie do jakiś dziwnych celów?
- Nie możesz. Ale zależy nam na tym samym więc powinniśmy automatycznie sobie zaufać.
- Nie sądzę... Ale, zaraz, on w ogóle wie gdzie jest mój brat?
- Nie.
- Nic więcej mi pan nie powie?
- Tylko tyle, że zdecydowałem o twojej przynależności do naszego ugrupowania.
- Co? Pan zdecydował?
- Tak. Jakiś problem? - zapytał tonem pracownika banku, który upewnia się czy klient zrozumiał warunki umowy.
Eve otworzyła szerzej oczy i uniosła brwi. To był absurd! Ona- spokojna i niezbyt śmiała, miała się stać członkinią gangu narkotykowego?
- Za odmowę płaci się najwyższą cenę, więc lepiej dobrze się zastanów... Wiesz, to taki rodzaj ubezpieczenia przed przekazywaniem informacji.  - rzucił obojętnie, siadając na obrotowym krześle. Braverbrook poczuła, jak serce zaczyna szybciej pompować krew, a na policzkach pojawiają jej się dwie, czerwone plamy. Zacisnęła dłonie w pięści, spuszczając głowę i zamykając oczy. Była wściekła. Na siebie, na nieznajomego i na brata, jednak mimo to zaczęła szybko analizować sytuację. Przystąpienie do tego wariata niestety było konieczne. Nie chciała się zbyt szybko żegnać z życiem, ale może udałoby się jej dostać na policję. Może da radę się z tego wyplątać.
   Dziewczyna zaczęła szybko kombinować i układać sobie wszystko, a zatraciła się w tym na tyle głęboko, że nie usłyszała, co powiedział Lucius. Nie chciała tego wiedzieć, ale wyrwało ją to z zamyślenia.
- Ja chcę tylko odnaleźć brata. - oznajmiła twardo.
- Rozumiem, że się zgadzasz? - zapytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi, bo po sekundowej pauzie dodał - W takim razie pozwól ze mną.
    Wyszli na korytarz i udali się dalej, w głąb budynku. Lucius szedł wyprostowany, stawiając dość luźno krok za krokiem, ale tak, jakby każdy musiał być przez niego przemyślany. Dłonie trzymał w kieszeni spodni.  Evelyn pozostała z tyłu. Jeszcze nie miała na tyle odwagi, żeby zrównać się z nowym "szefem" lecz nie miała zamiaru okazywać strachu, dlatego nie spuściła głowy, jak to zazwyczaj robiła, ale trzymała ją sztywno, patrząc raz na sylwetkę Luciusa, raz tuż przed siebie.
    
    W końcu doszli do typowo magazynowych, metalowych drzwi, które mężczyzna otworzył, używając klucza wydobytego z wewnętrznej kieszeni marynarki. Potem uderzył we włącznik światła, które wyciekło z żarówki, wiszącej smętnie pod sufitem. Wreszcie Lucius cofnął się o krok i gestem zaprosił dziewczynę do środka.
   Pomieszczenie było całkowicie puste. Żadnych mebli, okien... Nic. Za to ściany były całkowicie zapełnione. Eve była w szoku. 22 par oczu męskich i jedna para kobiecych przyglądały się jej ze zdjęć i stron gazet. Wokół nich widniały wycinki, wydruki inne fotografie.
- Co to jest? - zapytała, nie odwracając się.
- Pamiątka z okresu mojej obsesji na punkcie zniszczenia tych ludzi. Znajdziesz tu wszystkie informacje na ich temat. Każdą zbrodnię przeciwko nam i innym gangom. Nie mówiąc o cywilach.
- Chyba mocno zaleźli wam za skórę..
- Można to tak ująć... Ale myślę, że ich nie polubisz.
- Dlaczego?- mruknęła, ukrywając rozdrażnienie. Co raz bardziej denerwowało ją, jak ten mężczyzna ją traktuje: żadnej wypowiedzi nie dociągnie do końca, uważa ją za jakiś przedmiot, czy zwierzę, za które trzeba podejmować decyzje... Ale wiedziała z czego to wynika... Lucius to typ człowieka, który nie przepuści okazji, żeby cię przydepnąć i patrzeć jak wijesz się pod jego uciskiem... O wszystko trzeba prosić, upominać się... Ten mężczyzna to typ króla- tyrana... Eve bezdźwięcznie przełknęła ślinę.
- To oni są odpowiedzialni za zniknięcie twojego brata - Evelyn poczuła się, jakby grawitacja wbiła ją w podłogę. Otworzyła szeroko oczy i odwróciła głowę w kierunku swojego towarzysza, przyglądając mu się uważnie. Nie mogła pojąć tego, że jedna grupa osób może być odpowiedzialna za całą masę przestępstw, związanych z zabójstwami. Nie, skoro jej ukochany brat należał do niej. Potrząsnęła energicznie głową i wplotła palce we włosy, ciągnąc za nie z całej siły. Zaczęła cofać się instynktownie w kierunku wyjścia.
  Wściekłość rozlała się po żyłach niczym trucizna. Spięła jej mięśnie i zmobilizowała ciało. Chciała, aby choć jeden z mężczyzn ze zdjęć znalazł się obok, żeby mogła go z zimną krwią udusić.
To był pierwszy raz, kiedy płomień zemsty wybuchł w jej duszy.

3 komentarze :

  1. Hej zainteresował mnie twój blog, jest naprawdę świetny. Ciężko jest zwrócić moją uwagę a tobie się to udało. W związku z tym zapraszam na nowo powstałego bloga z najlepszymi opowiadaniami : ]

    http://beststoriesblogs.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. "To był pierwszy raz, kiedy płomień zemsty wybuchł w jej duszy." - i to właśnie w twojej twórczości uwielbiam! :D Niewiedza, pomieszana z niespodziewaną agresją i konkretnym celem, wokół którego kręci się cała gra.
    Weny mordo ;*
    /Smite

    OdpowiedzUsuń
  3. zapomniałam dodać, że czcionka za mała trochę (zawsze coś znajdę, co jest nie tak, więc so sorry, taka moja natura, nie gryź xD)
    a i spamownia na tym blogu widzę, że nie ulokowała się, więc śmiecę Ci pod rozdziałem xd
    zdrowiam

    OdpowiedzUsuń

Hope Land of Grafic